środa, 5 czerwca 2013

Chapter 4

     Cały dom Brown'ów przepełniony był cichym gwarem natychmiastowego pakowania się w podróż. Alex i Jacob nie mieli pojęcia gdzie zabiera ich ojciec, ale jak na razie nie zadawali pytań. Wiedzieli, że i tak by im nie powiedział. Czasami czuli się jak zakładnicy albo ofiary porywaczy, którzy będą pragnęli okupu za ich żywe ciała. Zastanawiali się jak długa będzie ich "wycieczka". Czy będzie trwała kilka dni? Tydzień? Miesiąc? A może rok? Jedno wydawało się jej pewne - najbliższej przyszłości nie zawitają w Eastbourne. 
     Kiedy dziewczyna zapinała przepełnioną walizkę leżącą na jej łóżku nie była pewna, czy zabrała ze sobą wszystko. To znaczy tylko te "potrzebne rzeczy". Stwierdziła, że potrzebne to znaczy takie, dzięki którym przetrwa nadchodzący tydzień. 
     - Jesteś gotowa? - zapytał ojciec lekko zdyszany pojawiając się w jej pokoju. Nie miał już na sobie zakrwawionego garnituru, jego klatka piersiowa odziana była w biały t-shirt, który idealnie pokazywał jej walory. Wyglądał dokładnie tak samo jak w dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego.
     - Mniej-więcej - odpowiedziała rozglądając się. 
     - To zastanów się czy wszystko zabrałaś, bo chciałbym wyjechać za piętnaście minut. 
     - Dobrze - rzekła, ale po chwili jeszcze zawołała do znikającego w korytarzu ojca - Tato, a co z resztą rzeczy? Po prostu je zostawiamy? 
     - Nie - odpowiedział, z powrotem pojawiając się w drzwiach - wszystko inne będzie już na miejscu kiedy dojedziemy. Chodzi o to żebyś miała co na siebie założyć przez następne 3 dni.
     - Rozumiem. 
     - Mogę zabrać już twoją walizkę? - zapytał. 
     - Tak, chyba tak. 
     Kiedy ojciec wyszedł pospiesznym krokiem w stronę schodów, a potem drzwi frontowych, jak przypuszczała, podbiegła do biurka, wyciągnęła z szuflady delikatnie pomiętą kartkę oraz długopis i zaczęła pisać. Gdy skończyła, zgięła kartkę w pół, a na jej wierzchniej stronie napisała: Anthony, a następnie znalazła jakąś kopertę i wsadziła do niej niedbale papier oraz rownież ją zaadresowała. Chwyciła torbę z podręcznym bagażem, w drugiej ręce miała trzymała list. W futrynie odwróciła się i jeszcze raz spojrzała na swój pokój. Pokój, który w tym momencie miała opuścić i prawdopodobnie nigdy już nie postawić w nim nogi. 
     Przed jej oczami pojawiły się wszystkie momenty jakie przeżyła w tym domu. Prawie szesnaście lat spędziła tutaj ze szczęśliwą i kochającą się rodziną. Od kilku dni to się rozpada, jak niestabilny domek z kart, poprzez jeden ruch, jedną sytuację, która wszystko zniszczyła. Od podstaw. Łzy zaczęły napływać jej do oczu -  nie do wiary, że w tej chwili ma to wszystko zostawić i po prostu odejść, zniknąć. Jeszcze raz, schodząc schodami, spoglądając na wszystkie pomieszczenia w domu, patrzyła jaki był piękny, zadbany, który do niedawna tryskał energią, gromadził w sobie mnóstwo ludzi, znajomych i przyjaciół - jej i Jacoba.
     Przyjaciół? Właśnie, gdzie oni się podziewają?
     Stanęła na środku salonu, w tym samym miejscu gdzie wczoraj znajdowała się wielka paczka z ludzkim ciałem (nie do wiary, że to wydarzyło się tak niedawno!) i wyciągnęła swojego iPhone'a z kieszeni spodni. Kiedy zobaczyła na wyświetlaczu jedną nową wiadomość, serce podskoczyło jej ze szczęścia, ponieważ pomyślała, że albo Meg, albo Matt się odezwali. 
Uśmiech, jednak szybko zniknął z jej twarzy, gdyż okazało się, ze to wiadomość od operatora. Niewiele myśląc wystukała numer przyjaciółki, który znała na pamięć i zadzwoniła. Owszem, sygnał był, ale po pewnym czasie nikt nie odpowiedział. To samo z telefonem Matt'a. Zamiast tego wysłała do obojga znajomych wiadomość, żeby jak najszybciej się z nią skontaktowali. Nie miała pojęcia dlaczego nie dają jej żadnych oznak życia, zaczynała się naprawdę matrwić, bo przecież jeszcze wczoraj normalnie rozmawiała z Matt'em.
     - Alex! - dziewczyna ujrzała w drzwiach ojca, przywołującego ją na ziemię - Możemy już jechać? 
     - A - otrząsnęła się i schowała telefon w poprzednie miejsce - Tak, już. 
     Idąc w stronę samochodu, przypomniała sobie o liście do Anthony'ego. Wrzuciła wszystko co zbędne na tylne siedzenia samochodu i pobiegła w stronę domu sąsiada. 
     - Ej, a dokąd to? - zawołał za nią tata. 
     - Zaraz wrócę! 
     Przed zniszczonymi drzwiami serce zaczęło jej mocniej bić i przez chwile wcale nie miała ochoty odkładać tego listu. Jej podświadomość kłóciła się w środku sama ze sobą - jedna jej część była za tym, żeby wrzucić go przez niewielki otwór w drzwiach, druga zaś zaprzeczała temu całkowicie. Nie wiedziała ile czasu zajęło jej stanie tam, zdawało się, że całe godziny rozmyślała nad tą sytuacją. Wreszcie, gdy rozsądek wziął górę nad sprawą, powoli wsunęła kartkę, a po drugiej stronie usłyszała ciche uderzenie o podłogę. Odwróciła się na pięcie i szybko ruszyła w stronę auta, w którym siedziała jej, teraz, cała rodzina. Zdawało jej się, że ani brat, ani ojciec nie wykazali zainteresowania sprawą, którą właśnie przeżyła.
     Całkowicie poważna, bez żadnego uczucia wypisanego na twarzy, wsiadła do środka i zapięła pasy, wygodnie się rozsiadając. Miała całe tylne siedzenia dla siebie. 
     - No więc - rzekła, odgarniając sobie blond włosy z twarzy - dokąd jedziemy? 
     Po raz pierwszy od pojawienia się taty padło to pytanie. Jacob patrzył uważne na swojego sąsiada oczekując odpowiedzi, a na jego twarzy malowało się coś w rodzaju nienawiści do trzymanych przez niego tajemnic. 
     Dźwięk uruchamianego, białego Mercedesa Cla wypełnił ich przestrzeń, a kiedy samochód gwałtownie ruszył i wyjechał na główną drogę, zostawiając za sobą wszystkie wspomnienia, odezwał się tata: 
     - Jedziemy w bardzo daleką podróż, z której, zapewne, już nie wrócimy do Eastbourne. 
     Tak jak przypuszczałam - pomyślała Alex. 



* * * 



     Na Heathrow Airport w Londynie był wielki tłok - ludzie biegali we wszystkie strony, żeby tylko zdążyć na wybrany samolot. Meg Barrymore stwierdziła, że stolica to nie jest miasto dla niej, nie czuła się w nim pewnie. Zawsze przeszkadzało jej zatłoczenie ludzi wokół siebie, nie lubiła tłumów. Jeszcze gorzej było, kiedy była w centrum uwagi, robiła się wtedy czerwona jak burak, ręce się jej pociły, a serce przyspieszało. Tym razem, na szczęście, każdy był tak zajęty sobą, że została kolejnym, szarym obywatelem. Dokładnie tak, jak chciała. 
     Spojrzała jeszcze raz na bilet, żeby upewnić się z którego pasa ma lot, jednak wyprzedziła ją informacja podawana na całe lotnisko. 
     - Panie i panowie, samolot z pasu czwartego do Los Angeles, odlatuje za trzydzieści minut. Życzymy miłej podróży. 
     Była na wysokości pasa siódmego. Ruszyła przed siebie w stronę malejących numerków, ciągnąc za sobą wielką, wypełnioną po brzegi, czarną walizkę. Kiedy dotarła, przed wejściem na pokład przywitała ją, jak sądziła, miła stewardessa, prosząc o bilet. 
     - Megan Barrymore... poproszę jeszcze paszport - rzekła ze sztucznym uśmiechem - Życzę udanego lotu - rzuciła za sobą niedbale i zajęła się resztą pasażerów.
     Będąc już na pokładzie, znalazła sobie ciche miejsce przy oknie, absolutnie nie przeszkadzając nikomu. W tle pojawiły się, wyraźnie słyszalne, powiadomienia o rzeczach, jakie należy zrobić, podczas sytuacji awaryjnych, gdyby takowe zaszły, recytowane przez inną stewardessę. Dziewczyna w ogóle jej nie słuchała. Ślepo wpatrzona w okno, miała wyrzuty sumienia, że zostawia Alex, swoją najlepszą przyjaciółkę, nie powiadamiając jej o niczym co właśnie zachodzi. Nie mówiąc nawet: żegnaj, od teraz będę mieszkać na drugim końcu świata. Nie mówiąc o niczym. 




* * *



     Anthony Leander leżał w swoim pokoju wpatrzony w sufit. Od czasu do czasu uśmiechał się sam do siebie wspominając wspaniały dzień spędzony z nową sąsiadką. Największą przyjemność sprawiało mu przypominanie sobie jej pięknych, lazurowych oczu. Nigdy nie widział, żeby jakiekolwiek tak cudownie błyszczały w słońcu! I ten biały uśmiech... Zdumiewający. Już nie mógł się doczekać jutra, kiedy ujrzy jej śmiejącą się twarz. Nigdy nie sądził, że jakaś dziewczyna spodoba mu się w tak krótkim czasie! A jednak Alex ma w sobie coś wyjątkowego... Coś, co od razu go chwyciło za serce kiedy pierwszy raz ją ujrzał - tak, pamiętał to dokładnie, młoda dziewczyna, owinięta w ręcznik, ukazująca zakłopotanie kiedy ich oczy się spotkały... Wydawała mu się wtedy taka słodka i niewinna. Wtedy stwierdził, że następnego dnia po szkole, przyjdzie się przywitać. Kto by pomyślał, że wszystko przyjdzie tak łatwo! Chodzą razem do klasy, razem będą się uczyć. Pamiętał, jak bardzo był rozbawiony jej zachowaniem kiedy pomagał podnieść się z ziemi. Wiedział już wtedy, że zrobił na niej niemałe wrażenie. Dzisiaj jednak była całkiem normalna, nie jak reszta dziewczyn, które bezsensownie wlepiały w niego wzrok. Tak, za to właśnie ją podziwiał. 
     Wstał, prawie natychmiastowo - stwierdził, że głód męczy go od pewnego czasu, ale jak na razie był zbyt leniwy i zbyt zajęty wspominaniem wspólnie spędzonego dnia, żeby pójść i coś zjeść, jak cywilizowany człowiek.  
     Kiedy był już na schodach, bardzo skrzypiących schodach, które znajdowały się na przeciwko drzwi do jego pokoju, zobaczył jak pewna kobieta podnosi coś z podłogi pod frontowym wejściem. 
     Owa kobieta to była matka młodego chłopaka, niska, delikatnie zgarbiona o wyrazistych rysach twarzy i dosyć widzialnych zmarszczkach. Wyglądała na zmęczoną, zbyt zmęczoną każdą sytuacją, która pojawiała się życiu jej i młodego syna. Oczy miała podkrążone i zdecydowanie potrzebujące odpoczynku. Odwróciła się do niego i rzekła: 
     - Popatrz Tony, zaadresowany do ciebie - chłopak na początku zdziwił się, skąd wiedziała, że stoi za nią, ale stwierdził, że kiedy schodził, nie dało się go nie usłyszeć. 
     Wziął kopertę do ręki, jednak była tak niedbale zaadresowana, że stwierdził iż otworzy ją po kolacji. 

     Anthony wkroczył do swojego pokoju, przepełniony szczęściem, które utrzymywało się przy nim od początku tego dnia. W ręku trzymał list, o którym zupełnie zapomniał, dlatego postanowił otworzyć go teraz. Bez zastanowienia, jednym ruchem, przedarł papier, a ze środka spadła na podłogę złożona kartka, lekko pognieciona. Widać było, że komuś zależy, żeby szybko włożyć zawartość do koperty. Zastanawiając się co jest napisane w środku, usiadł na łóżku i zaczął czytać: 

     Drogi Anthony
     Zapewne sytuacja, którą Ci teraz opisze będzie dla Ciebie dużym wstrząsem, zwłaszcza, że dzisiaj tak dużo czasu spędziliśmy razem. Ciężko jest mi to pisać, bo w zasadzie nie znam powodu tych wszystkich sytuacji, które tak nagle pojawiły się w moim życiu.
     Wyjeżdżam. Nie wiem gdzie, nie wiem na jak długo, ale coś mi się wydaje, że już nie powrócę do Eastbourne. Zapewne, kiedy będziesz to czytał ja już będę w drodze w nieznane mi miejsce. Nie znam powodu dla jakiego się wyprowadzam, ale wiem, że ma to coś wspólnego z nagłym zniknięciem taty, albo ze śmiercią mamy. 
     Bardzo żałuję tego, że musi się to tak skończyć, bo naprawdę bardzo Cię polubiłam... Byłeś kolejną zmianą w moim życiu, ale tym razem pozytywną, która miała miejsce w ciągu tych kilku dni. Chcę Ci podziękować za dzisiejszy dzień, za to wszystko co dla mnie zrobiłeś. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. 

     Zawsze kochająca,
     Alex.


     Anthony z niedowierzaniem patrzył na skrawek papieru. Nie był w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Jego dzień, z najlepszego, nagle przeistoczył się w najgorszy. Przez ten niedbale napisany list. Spieszyło jej się - pomyślał. Nie wiedział jak długo kartka leżała pod drzwiami, ale może jeszcze nie wszystko stracone. 
     Wybiegł z domu, tak szybko, że jego matka nawet go niezauwazyła. Pod domem dziewczyny nikogo niebyło. Podbiegł do drzwi frontowych i zadzwonił dzwonkiem, ale nikt nie odpowiedział, ani nie podszedł do drzwi, żeby otworzyć. 
     Nacisnął powoli klamkę... Nawet nie były zamknięte. Wielki dom, tak bardzo nieprzypominający mieszkań angielskich, tylko wchodzący raczej w klimaty Francji, Hiszpanii albo nawet Polski, przepełniała cisza, która teraz wydała mu się straszna. 
     Nie zdawał sobie sprawy, że stał cały czas w tym miejscu dość sporo czasu. Choć znał Alex dopiero 2 dni, poczuł się samotny - przecież on nie ma innych znajomych w tym mieście, nawet nie ma komu powiedzieć, że najpiękniejsza, najsympatyczniejsza dziewczyna, jaką spotkał do tej pory, nagle wyjechała.
     Z transu wyrwał go wjeżdżający na podjazd czarny transporter. Nie był oznakowany, a z jego środka wysiadło dwoje mężczyzn, którzy zmierzali w stronę chłopaka. 
     Po chwilowym zastanowieniu, Tony odwrócił się i ruszył w stronę tego nieco większego mężczyzny, który szedł na przeciw frontowym drzwiom. 
     - Przepraszam pana... - zaczą nieśmiale, ale w tym samym momencie, kiedy się mijali, facet odpowiedział chrapliwym, niskim głosem: 
     - Zjeżdżaj stąd młody! 
     Chłopak jednak nie dał za wygraną.
     - Chciałem tylko zapytać, gdzie przeprowadziła się rodzina, która tutaj mieszkała. 
     - To ściśle tajne - rzekł, odwracając się do niego; nagle jakby spoważniał i ściszył głos - nie licz, że ci cokolwiek powiem. I jeśli chodzi o tą słodką blondynkę, to na twoim miejscu porzuciłbym marzenia o ponownym zobaczeniu jej. 
     - Ale... - Anthony'emu stanęło serce. 
     - Żadnych ale! Idź już sobie! - zagrzmiał, tym razem trzy razy głośniej. 
     Anthony Leander tym razem zachował się posłusznie i odszedł.



* * * 



     Od dwóch godzin jazdy, cała rodzina wymieniała między sobą pojedyncze zdania. Tak bardzo zżyte ze sobą osoby nagle przeistoczyły się w odrębne jednostki, nie mające ze sobą żadnych wspólnych tematów, kontaktów. Każde z nich pogrążone było w swoim świecie, w swoich realiach, nie zastanawiało ich co sądzi reszta osób znajdujących się w jednym samochodzie. 
     Alex Brown słuchała muzyki przez słuchawki. Wpatrzona była za okno auta - pola, drzewa, zwierzęta i inni obywatele Anglii teraz głównie przykuwały jej uwagę. Przejeżdżali właśnie przez niewielką wieś. Kilka dziewczynek skakało po łące, wesoło się śmiejąc. Wszyscy wydawali się jej szczęśliwi, a życie toczyło się beztrosko. W tej chwili zazdrościła im takiego życia. Czasami przez jej myśli przepływał Anthony, po czym nagle znikał wraz ze spływającą po policzku łzą. 
     Jej starszy brat, Jacob Brown robił dokładnie to samo, tyle że bez muzyki. Nie była mu do tego potrzebna. Potrafił się sam zamknąć w sobie, nic innego nie było mu do tego potrzebne, tylko cisza, a teraz miał jej w dostatek. 
     Ostatni członek rodziny, David Brown, prowadził samochód całkowicie skupiony. Twarz miał kamienną - nie wyrażała żadnych emocji. W jego głowie działo się jednak coś znacznie innego. Niedługo będzie musiał powiadomić swoje jedyne dzieci o tym co właśnie zachodzi w ich wspólnym życiu. Nie będzie to łatwe, ponieważ będzie zmuszony wyjawić im wszystkie tajemnice i rzeczy, o których nie powinni sie dowiedzieć raczej nigdy. Uświadomić im co było związane ze śmiercią Helen... Tak to będzie dla nich zdecydowanie najtrudniejsze. Przecież byli z nią tak związani... 
     Nie chciał myśleć teraz o swojej żonie. Dla nikogo nie byłoby to łatwe. Teraz musi skupić sie na jeździe przez najbliższe pięć godzin.