środa, 5 czerwca 2013

Chapter 4

     Cały dom Brown'ów przepełniony był cichym gwarem natychmiastowego pakowania się w podróż. Alex i Jacob nie mieli pojęcia gdzie zabiera ich ojciec, ale jak na razie nie zadawali pytań. Wiedzieli, że i tak by im nie powiedział. Czasami czuli się jak zakładnicy albo ofiary porywaczy, którzy będą pragnęli okupu za ich żywe ciała. Zastanawiali się jak długa będzie ich "wycieczka". Czy będzie trwała kilka dni? Tydzień? Miesiąc? A może rok? Jedno wydawało się jej pewne - najbliższej przyszłości nie zawitają w Eastbourne. 
     Kiedy dziewczyna zapinała przepełnioną walizkę leżącą na jej łóżku nie była pewna, czy zabrała ze sobą wszystko. To znaczy tylko te "potrzebne rzeczy". Stwierdziła, że potrzebne to znaczy takie, dzięki którym przetrwa nadchodzący tydzień. 
     - Jesteś gotowa? - zapytał ojciec lekko zdyszany pojawiając się w jej pokoju. Nie miał już na sobie zakrwawionego garnituru, jego klatka piersiowa odziana była w biały t-shirt, który idealnie pokazywał jej walory. Wyglądał dokładnie tak samo jak w dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego.
     - Mniej-więcej - odpowiedziała rozglądając się. 
     - To zastanów się czy wszystko zabrałaś, bo chciałbym wyjechać za piętnaście minut. 
     - Dobrze - rzekła, ale po chwili jeszcze zawołała do znikającego w korytarzu ojca - Tato, a co z resztą rzeczy? Po prostu je zostawiamy? 
     - Nie - odpowiedział, z powrotem pojawiając się w drzwiach - wszystko inne będzie już na miejscu kiedy dojedziemy. Chodzi o to żebyś miała co na siebie założyć przez następne 3 dni.
     - Rozumiem. 
     - Mogę zabrać już twoją walizkę? - zapytał. 
     - Tak, chyba tak. 
     Kiedy ojciec wyszedł pospiesznym krokiem w stronę schodów, a potem drzwi frontowych, jak przypuszczała, podbiegła do biurka, wyciągnęła z szuflady delikatnie pomiętą kartkę oraz długopis i zaczęła pisać. Gdy skończyła, zgięła kartkę w pół, a na jej wierzchniej stronie napisała: Anthony, a następnie znalazła jakąś kopertę i wsadziła do niej niedbale papier oraz rownież ją zaadresowała. Chwyciła torbę z podręcznym bagażem, w drugiej ręce miała trzymała list. W futrynie odwróciła się i jeszcze raz spojrzała na swój pokój. Pokój, który w tym momencie miała opuścić i prawdopodobnie nigdy już nie postawić w nim nogi. 
     Przed jej oczami pojawiły się wszystkie momenty jakie przeżyła w tym domu. Prawie szesnaście lat spędziła tutaj ze szczęśliwą i kochającą się rodziną. Od kilku dni to się rozpada, jak niestabilny domek z kart, poprzez jeden ruch, jedną sytuację, która wszystko zniszczyła. Od podstaw. Łzy zaczęły napływać jej do oczu -  nie do wiary, że w tej chwili ma to wszystko zostawić i po prostu odejść, zniknąć. Jeszcze raz, schodząc schodami, spoglądając na wszystkie pomieszczenia w domu, patrzyła jaki był piękny, zadbany, który do niedawna tryskał energią, gromadził w sobie mnóstwo ludzi, znajomych i przyjaciół - jej i Jacoba.
     Przyjaciół? Właśnie, gdzie oni się podziewają?
     Stanęła na środku salonu, w tym samym miejscu gdzie wczoraj znajdowała się wielka paczka z ludzkim ciałem (nie do wiary, że to wydarzyło się tak niedawno!) i wyciągnęła swojego iPhone'a z kieszeni spodni. Kiedy zobaczyła na wyświetlaczu jedną nową wiadomość, serce podskoczyło jej ze szczęścia, ponieważ pomyślała, że albo Meg, albo Matt się odezwali. 
Uśmiech, jednak szybko zniknął z jej twarzy, gdyż okazało się, ze to wiadomość od operatora. Niewiele myśląc wystukała numer przyjaciółki, który znała na pamięć i zadzwoniła. Owszem, sygnał był, ale po pewnym czasie nikt nie odpowiedział. To samo z telefonem Matt'a. Zamiast tego wysłała do obojga znajomych wiadomość, żeby jak najszybciej się z nią skontaktowali. Nie miała pojęcia dlaczego nie dają jej żadnych oznak życia, zaczynała się naprawdę matrwić, bo przecież jeszcze wczoraj normalnie rozmawiała z Matt'em.
     - Alex! - dziewczyna ujrzała w drzwiach ojca, przywołującego ją na ziemię - Możemy już jechać? 
     - A - otrząsnęła się i schowała telefon w poprzednie miejsce - Tak, już. 
     Idąc w stronę samochodu, przypomniała sobie o liście do Anthony'ego. Wrzuciła wszystko co zbędne na tylne siedzenia samochodu i pobiegła w stronę domu sąsiada. 
     - Ej, a dokąd to? - zawołał za nią tata. 
     - Zaraz wrócę! 
     Przed zniszczonymi drzwiami serce zaczęło jej mocniej bić i przez chwile wcale nie miała ochoty odkładać tego listu. Jej podświadomość kłóciła się w środku sama ze sobą - jedna jej część była za tym, żeby wrzucić go przez niewielki otwór w drzwiach, druga zaś zaprzeczała temu całkowicie. Nie wiedziała ile czasu zajęło jej stanie tam, zdawało się, że całe godziny rozmyślała nad tą sytuacją. Wreszcie, gdy rozsądek wziął górę nad sprawą, powoli wsunęła kartkę, a po drugiej stronie usłyszała ciche uderzenie o podłogę. Odwróciła się na pięcie i szybko ruszyła w stronę auta, w którym siedziała jej, teraz, cała rodzina. Zdawało jej się, że ani brat, ani ojciec nie wykazali zainteresowania sprawą, którą właśnie przeżyła.
     Całkowicie poważna, bez żadnego uczucia wypisanego na twarzy, wsiadła do środka i zapięła pasy, wygodnie się rozsiadając. Miała całe tylne siedzenia dla siebie. 
     - No więc - rzekła, odgarniając sobie blond włosy z twarzy - dokąd jedziemy? 
     Po raz pierwszy od pojawienia się taty padło to pytanie. Jacob patrzył uważne na swojego sąsiada oczekując odpowiedzi, a na jego twarzy malowało się coś w rodzaju nienawiści do trzymanych przez niego tajemnic. 
     Dźwięk uruchamianego, białego Mercedesa Cla wypełnił ich przestrzeń, a kiedy samochód gwałtownie ruszył i wyjechał na główną drogę, zostawiając za sobą wszystkie wspomnienia, odezwał się tata: 
     - Jedziemy w bardzo daleką podróż, z której, zapewne, już nie wrócimy do Eastbourne. 
     Tak jak przypuszczałam - pomyślała Alex. 



* * * 



     Na Heathrow Airport w Londynie był wielki tłok - ludzie biegali we wszystkie strony, żeby tylko zdążyć na wybrany samolot. Meg Barrymore stwierdziła, że stolica to nie jest miasto dla niej, nie czuła się w nim pewnie. Zawsze przeszkadzało jej zatłoczenie ludzi wokół siebie, nie lubiła tłumów. Jeszcze gorzej było, kiedy była w centrum uwagi, robiła się wtedy czerwona jak burak, ręce się jej pociły, a serce przyspieszało. Tym razem, na szczęście, każdy był tak zajęty sobą, że została kolejnym, szarym obywatelem. Dokładnie tak, jak chciała. 
     Spojrzała jeszcze raz na bilet, żeby upewnić się z którego pasa ma lot, jednak wyprzedziła ją informacja podawana na całe lotnisko. 
     - Panie i panowie, samolot z pasu czwartego do Los Angeles, odlatuje za trzydzieści minut. Życzymy miłej podróży. 
     Była na wysokości pasa siódmego. Ruszyła przed siebie w stronę malejących numerków, ciągnąc za sobą wielką, wypełnioną po brzegi, czarną walizkę. Kiedy dotarła, przed wejściem na pokład przywitała ją, jak sądziła, miła stewardessa, prosząc o bilet. 
     - Megan Barrymore... poproszę jeszcze paszport - rzekła ze sztucznym uśmiechem - Życzę udanego lotu - rzuciła za sobą niedbale i zajęła się resztą pasażerów.
     Będąc już na pokładzie, znalazła sobie ciche miejsce przy oknie, absolutnie nie przeszkadzając nikomu. W tle pojawiły się, wyraźnie słyszalne, powiadomienia o rzeczach, jakie należy zrobić, podczas sytuacji awaryjnych, gdyby takowe zaszły, recytowane przez inną stewardessę. Dziewczyna w ogóle jej nie słuchała. Ślepo wpatrzona w okno, miała wyrzuty sumienia, że zostawia Alex, swoją najlepszą przyjaciółkę, nie powiadamiając jej o niczym co właśnie zachodzi. Nie mówiąc nawet: żegnaj, od teraz będę mieszkać na drugim końcu świata. Nie mówiąc o niczym. 




* * *



     Anthony Leander leżał w swoim pokoju wpatrzony w sufit. Od czasu do czasu uśmiechał się sam do siebie wspominając wspaniały dzień spędzony z nową sąsiadką. Największą przyjemność sprawiało mu przypominanie sobie jej pięknych, lazurowych oczu. Nigdy nie widział, żeby jakiekolwiek tak cudownie błyszczały w słońcu! I ten biały uśmiech... Zdumiewający. Już nie mógł się doczekać jutra, kiedy ujrzy jej śmiejącą się twarz. Nigdy nie sądził, że jakaś dziewczyna spodoba mu się w tak krótkim czasie! A jednak Alex ma w sobie coś wyjątkowego... Coś, co od razu go chwyciło za serce kiedy pierwszy raz ją ujrzał - tak, pamiętał to dokładnie, młoda dziewczyna, owinięta w ręcznik, ukazująca zakłopotanie kiedy ich oczy się spotkały... Wydawała mu się wtedy taka słodka i niewinna. Wtedy stwierdził, że następnego dnia po szkole, przyjdzie się przywitać. Kto by pomyślał, że wszystko przyjdzie tak łatwo! Chodzą razem do klasy, razem będą się uczyć. Pamiętał, jak bardzo był rozbawiony jej zachowaniem kiedy pomagał podnieść się z ziemi. Wiedział już wtedy, że zrobił na niej niemałe wrażenie. Dzisiaj jednak była całkiem normalna, nie jak reszta dziewczyn, które bezsensownie wlepiały w niego wzrok. Tak, za to właśnie ją podziwiał. 
     Wstał, prawie natychmiastowo - stwierdził, że głód męczy go od pewnego czasu, ale jak na razie był zbyt leniwy i zbyt zajęty wspominaniem wspólnie spędzonego dnia, żeby pójść i coś zjeść, jak cywilizowany człowiek.  
     Kiedy był już na schodach, bardzo skrzypiących schodach, które znajdowały się na przeciwko drzwi do jego pokoju, zobaczył jak pewna kobieta podnosi coś z podłogi pod frontowym wejściem. 
     Owa kobieta to była matka młodego chłopaka, niska, delikatnie zgarbiona o wyrazistych rysach twarzy i dosyć widzialnych zmarszczkach. Wyglądała na zmęczoną, zbyt zmęczoną każdą sytuacją, która pojawiała się życiu jej i młodego syna. Oczy miała podkrążone i zdecydowanie potrzebujące odpoczynku. Odwróciła się do niego i rzekła: 
     - Popatrz Tony, zaadresowany do ciebie - chłopak na początku zdziwił się, skąd wiedziała, że stoi za nią, ale stwierdził, że kiedy schodził, nie dało się go nie usłyszeć. 
     Wziął kopertę do ręki, jednak była tak niedbale zaadresowana, że stwierdził iż otworzy ją po kolacji. 

     Anthony wkroczył do swojego pokoju, przepełniony szczęściem, które utrzymywało się przy nim od początku tego dnia. W ręku trzymał list, o którym zupełnie zapomniał, dlatego postanowił otworzyć go teraz. Bez zastanowienia, jednym ruchem, przedarł papier, a ze środka spadła na podłogę złożona kartka, lekko pognieciona. Widać było, że komuś zależy, żeby szybko włożyć zawartość do koperty. Zastanawiając się co jest napisane w środku, usiadł na łóżku i zaczął czytać: 

     Drogi Anthony
     Zapewne sytuacja, którą Ci teraz opisze będzie dla Ciebie dużym wstrząsem, zwłaszcza, że dzisiaj tak dużo czasu spędziliśmy razem. Ciężko jest mi to pisać, bo w zasadzie nie znam powodu tych wszystkich sytuacji, które tak nagle pojawiły się w moim życiu.
     Wyjeżdżam. Nie wiem gdzie, nie wiem na jak długo, ale coś mi się wydaje, że już nie powrócę do Eastbourne. Zapewne, kiedy będziesz to czytał ja już będę w drodze w nieznane mi miejsce. Nie znam powodu dla jakiego się wyprowadzam, ale wiem, że ma to coś wspólnego z nagłym zniknięciem taty, albo ze śmiercią mamy. 
     Bardzo żałuję tego, że musi się to tak skończyć, bo naprawdę bardzo Cię polubiłam... Byłeś kolejną zmianą w moim życiu, ale tym razem pozytywną, która miała miejsce w ciągu tych kilku dni. Chcę Ci podziękować za dzisiejszy dzień, za to wszystko co dla mnie zrobiłeś. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. 

     Zawsze kochająca,
     Alex.


     Anthony z niedowierzaniem patrzył na skrawek papieru. Nie był w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Jego dzień, z najlepszego, nagle przeistoczył się w najgorszy. Przez ten niedbale napisany list. Spieszyło jej się - pomyślał. Nie wiedział jak długo kartka leżała pod drzwiami, ale może jeszcze nie wszystko stracone. 
     Wybiegł z domu, tak szybko, że jego matka nawet go niezauwazyła. Pod domem dziewczyny nikogo niebyło. Podbiegł do drzwi frontowych i zadzwonił dzwonkiem, ale nikt nie odpowiedział, ani nie podszedł do drzwi, żeby otworzyć. 
     Nacisnął powoli klamkę... Nawet nie były zamknięte. Wielki dom, tak bardzo nieprzypominający mieszkań angielskich, tylko wchodzący raczej w klimaty Francji, Hiszpanii albo nawet Polski, przepełniała cisza, która teraz wydała mu się straszna. 
     Nie zdawał sobie sprawy, że stał cały czas w tym miejscu dość sporo czasu. Choć znał Alex dopiero 2 dni, poczuł się samotny - przecież on nie ma innych znajomych w tym mieście, nawet nie ma komu powiedzieć, że najpiękniejsza, najsympatyczniejsza dziewczyna, jaką spotkał do tej pory, nagle wyjechała.
     Z transu wyrwał go wjeżdżający na podjazd czarny transporter. Nie był oznakowany, a z jego środka wysiadło dwoje mężczyzn, którzy zmierzali w stronę chłopaka. 
     Po chwilowym zastanowieniu, Tony odwrócił się i ruszył w stronę tego nieco większego mężczyzny, który szedł na przeciw frontowym drzwiom. 
     - Przepraszam pana... - zaczą nieśmiale, ale w tym samym momencie, kiedy się mijali, facet odpowiedział chrapliwym, niskim głosem: 
     - Zjeżdżaj stąd młody! 
     Chłopak jednak nie dał za wygraną.
     - Chciałem tylko zapytać, gdzie przeprowadziła się rodzina, która tutaj mieszkała. 
     - To ściśle tajne - rzekł, odwracając się do niego; nagle jakby spoważniał i ściszył głos - nie licz, że ci cokolwiek powiem. I jeśli chodzi o tą słodką blondynkę, to na twoim miejscu porzuciłbym marzenia o ponownym zobaczeniu jej. 
     - Ale... - Anthony'emu stanęło serce. 
     - Żadnych ale! Idź już sobie! - zagrzmiał, tym razem trzy razy głośniej. 
     Anthony Leander tym razem zachował się posłusznie i odszedł.



* * * 



     Od dwóch godzin jazdy, cała rodzina wymieniała między sobą pojedyncze zdania. Tak bardzo zżyte ze sobą osoby nagle przeistoczyły się w odrębne jednostki, nie mające ze sobą żadnych wspólnych tematów, kontaktów. Każde z nich pogrążone było w swoim świecie, w swoich realiach, nie zastanawiało ich co sądzi reszta osób znajdujących się w jednym samochodzie. 
     Alex Brown słuchała muzyki przez słuchawki. Wpatrzona była za okno auta - pola, drzewa, zwierzęta i inni obywatele Anglii teraz głównie przykuwały jej uwagę. Przejeżdżali właśnie przez niewielką wieś. Kilka dziewczynek skakało po łące, wesoło się śmiejąc. Wszyscy wydawali się jej szczęśliwi, a życie toczyło się beztrosko. W tej chwili zazdrościła im takiego życia. Czasami przez jej myśli przepływał Anthony, po czym nagle znikał wraz ze spływającą po policzku łzą. 
     Jej starszy brat, Jacob Brown robił dokładnie to samo, tyle że bez muzyki. Nie była mu do tego potrzebna. Potrafił się sam zamknąć w sobie, nic innego nie było mu do tego potrzebne, tylko cisza, a teraz miał jej w dostatek. 
     Ostatni członek rodziny, David Brown, prowadził samochód całkowicie skupiony. Twarz miał kamienną - nie wyrażała żadnych emocji. W jego głowie działo się jednak coś znacznie innego. Niedługo będzie musiał powiadomić swoje jedyne dzieci o tym co właśnie zachodzi w ich wspólnym życiu. Nie będzie to łatwe, ponieważ będzie zmuszony wyjawić im wszystkie tajemnice i rzeczy, o których nie powinni sie dowiedzieć raczej nigdy. Uświadomić im co było związane ze śmiercią Helen... Tak to będzie dla nich zdecydowanie najtrudniejsze. Przecież byli z nią tak związani... 
     Nie chciał myśleć teraz o swojej żonie. Dla nikogo nie byłoby to łatwe. Teraz musi skupić sie na jeździe przez najbliższe pięć godzin. 

niedziela, 26 maja 2013

Chapter 3

          Tej nocy Alex w ogóle nie mogła zasnąć. Co chwilę wzdrygała się mając przed oczami martwą matkę, a w głowie całkowite zamieszanie. Teraz leżała na łóżku, wpatrując się w sufit, wspominając wczorajszy wieczór - analizowała wszystko co się działo, łącznie z późniejszym przyjazdem policji, która po dokładnym przesłuchaniu rodzeństwa i przeszukaniu domu, zabrała ciało na sekcję zwłok. W myślach miała jeszcze kwestię taty, którego od trzech dni nie było w domu, ani nie dało się z nim w żaden sposób skontaktować. Policja powiedziała, że zajmie się jego poszukiwaniami, ale na pierwszym miejscu postawi sprawę morderstwa. Tak więc Alex i Jacob zostali sami w wielkim świecie wokół tajemnicy obojga rodziców.
           Dziewczynę zastanawiało również to, czym jej rodzicielka zasłużyła sobie na taką karę, jeśli można to tak nazwać. Czy był to przypadek? Może znalazła się w złym miejscu o złej porze? Ale wtedy nie przysyłaliby z powrotem ciała... To było ewidentnie zaplanowane morderstwo, ale kto tak bardzo pragnął jej śmierci i dlaczego przysyła z powrotem trupa?
           Elektryczny zegarek, stojący na szafce nocnej wyświetlał linie, które układały się w cyferki, razem tworząc godzinę 03:42. Alex westchnęła głęboko i przytuliła do siebie rąbek poduszki. Czuła się tak, jakby ktoś wypruł z niej wszystko co ma w środku i zastąpił watą - czuła się bezwładna, nie mogła poruszyć żadną częścią ciała, jednak od jakiegoś czasu dręczyła ją chęć wstania i zaparzenia sobie herbaty. 
           Wpatrzona była w okno, które miała teraz na przeciwko twarzy. Niebo zmieniało kolor, za każdym razem gdy odwracała wzrok. Teraz było ciemno niebieskie, ale nie granatowe, jak około pół godziny temu. Można by je porównać do głębin oceanu. Gwiazdy już zniknęły, a księżyc schował się zapewne po drugiej stronie domu.
           Nie mogę już - pomyślała dziewczyna i usiadła gwałtownie na łóżku. Męczyło ją już bezczynne leżenie, zapragnęła coś zrobić, przejść się gdzieś i zostać sam na sam z myślami, ale na świeżym powietrzu - jej mózg musi się dotlenić. 
           Wstała, ale zrobiła to za szybko - zakręciło się jej w głowie, obraz zaszedł czernią, jednak szybko doszła do siebie. Założyła białe, puchate kapcie i ruszyła w stronę korytarza. Panowała tam grobowa cisza, zapewne jak w całym domu. Z pokoju brata nie dochodziły żadne dźwięki, więc pomyślała, że jeszcze śpi, dlatego starała się być jak najciszej. Kiedy dotarła do schodów, prowadzących do salonu, przed oczami stanął jej obraz matki wypadającej z wielkiego pudła. Na ziemi zostały jeszcze nieposprzątane kulki styropianowe, w niektórych miejscach zakrwawione. Alex zaczęły trząść się kolana i jakby nagle straciła równowagę. Automatycznie złapała za poręcz, chroniąc się przed upadkiem. Było jej słabo za każdym razem gdy patrzyła w to miejsce, więc o resztkach sił zbiegła po schodach, nie odwracając się i od razu weszła do kuchni.
           Ku jej zdziwieniu panował tam niewiarygodny bałagan. Jak w trzy dni można tak nabrudzić? Cały blat zawalony był brudnymi talerzami, kubkami, sztućcami, resztkami jedzenia, podobnie jak wielki, biały, drewniany stół stojący na środku pomieszczenia. Podłoga była zmasakrowana przez różnego rodzaju śmieci, okruszki chleba, rozlaną herbatę i tym podobne. Stała i parzyła na ten burdel, jeśli można to tak nazwać, jednak zaraz wzięła się do roboty, bo mając zacięcie po swojej świętej pamięci matce, nienawidziła długotrwałego bałaganu. 
            W między czasie, gdy umyła już swój ulubiony, błękitny kubek, zaparzyła sobie herbatę. Trzymała przez chwilę nad nim ręce; parowało z niego ciepłe powietrze i momentalnie temperatura jej ciała zmieniła się i przeszedł ją przyjemny dreszcz. Rozejrzała się. Była zadowolona ze swojej pracy, bo wreszcie zrobiło się czysto, a pomieszczenie jakby się rozświetliło. Wzięła ciepłe picie i ruszyła w stronę kanapy, na której jeszcze trzy dni temu droczyła się z własnym bratem.
           Ku jej zdziwieniu Jacob siedział tam, nie odzywając się ani słowem, wpatrzony w przestrzeń za oknem. Alex była przekonana, że jeszcze śpi, tymczasem, rodzeństwo chyba miało ten sam problem. 
           - Nie możesz spać? - zapytała ostrożnie, siadając obok niego i odstawiając kubek na szklany stolik obok kanapy. 
           - Nie zmrużyłem oka odkąd się położyłem. 
           - To tak jak ja. 
           Siedzieli tak dłuższą chwilę w milczeniu, patrząc na wschodzące słońce dzisiejszego dnia - było czerwone, jednak nie tak intensywne jak ludzka krew, coś jak truskawka z dodatkiem pomarańczy. Nad horyzontem, niebo miało ten sam, a przynajmniej podobny kolor, jednak wyżej unosiły się jeszcze barwy błękitu i granatu. Dziewczyna oparła się o ramię brata, a ten, jakby przewidział jej ruch i od razu wziął ją w objęcia. Obojgu polały się łzy, a teraz walczyli, kto do kogo mocniej się przytuli, jednak nie robili tego świadomie. 
           Nie liczyli czasu, nie miał dla nich znaczenia w tym momencie. Zdali sobie sprawę, że zostali sami, że w tej chwili mogą liczyć tylko na siebie, że powinni trzymać się razem, pomagać sobie nawzajem. Nic innego nie miało teraz znaczenia, bo w sumie, co to miałoby być? Dla każdego teraz to drugie było najważniejsze - dla Alex najważniejszy był Jacob i odwrotnie. Byli dla siebie jakby podporą, pomocą i ciepłem w każdej sytuacji. Każde z nich odbierało to inaczej, jednak wiedzieli, że od tej pory musi coś się zmienić. 
           - Kocham cie Alex, pamiętaj - szepnął jej brat do ucha - cokolwiek by się nie działo. 
           - Ja ciebie też - odpowiedziała, jednak po dłuższej chwili dodała - Boję się. 
           - Czego? 
           - Wszystkiego. Tego co teraz będzie, jak sobie poradzimy. Ty już jesteś dorosły, za rok będziesz studiował, poradzisz sobie, ale ja? Ja jestem smarkaczem i gówniarą, nie umiem nawet ugotować obiadu. Nie poradzę sobie. 
           - Ej, po to tu jestem, żeby ci pomóc tak? Między innymi to dla ciebie jeszcze się nie wyprowadziłem. Pamiętasz jak tata był zawalony pracą w tamtym roku. Sądziłem, że teraz też tak będzie dlatego zostałem. Jesteś dla mnie najważniejsza, zostałaś mi w zasadzie tylko ty - patrzyła mu w oczy, piękne, błękitne oczy, z których wypłynęła krystaliczna łza - Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa - i przytulił ją mocno. Alex zdała sobie sprawę, że ma idealnego brata i jak bardzo go kocha. 



* * * 


           - Nie ma nic do jedzenia - powiedziała Alex wpatrzona w głąb lodówki. Nigdy nie była zapełniona po brzegi, jednak jeszcze nie było sytuacji, że świeciła pustkami, bo zawsze było coś co można przekąsić - Jest tylko kawałek sera, jogurt truskawkowy i karton mleka. Nie ma nawet chleba. 
           Była piąta nad ranem. Oboje czuli się już lepiej, starali się nie rozmawiać na temat rodziców. Żyli dalej, nie zważając na przeszkody i problemy. 
           - Pojadę dzisiaj do sklepu i zrobię zakupy, na razie zjedz płatki, są jeszcze jakieś w dolnej szufladzie.
           - Też chcesz? 
           - Dzięki, nie jestem głodny.
           Jacob chodził po salonie z wielkim workiem na śmieci, zbierając resztki styropianu. Robił to bez żadnego uczucia na twarzy, nie przerażało go to, nie wzruszało, nie brzydził się. Siostra podziwiała go za to, że był tak silny psychicznie. 
           Siadła przy stole, który jeszcze ponad godzinę temu sprzątała całkowicie załamana. Nie chciało jej się jeść, nie miała apetytu; bawiła się małymi kuleczkami zatapiając je w mleku. W końcu wzięła pełną łyżkę do buzi. Mleko nie miało smaku. Czekoladowe kuleczki przyklejały się jej niemiło do zębów. Były gorzkie i niedobre. Wszystko jakby straciło swój urok. Kuchnia - zawsze taka jasna, przepełniona pięknymi zapachami kawy, którą zawsze rano pił ojciec, teraz była jakby pusta, przykryta wielką warstwą kurzu.
           Wstała, wylała resztę mleka i kulek do zlewu. Nie było to zbyt rozsądne, ale nie zastanowiła się nad tym. Ruszyła w stronę schodów, mijając stojącego tyłem brata. 
           - Idę się wykąpać - powiedziała do niego kątem ust. 
           - Dobrze - odpowiedział i odwrócił się w jej stronę - Zamierzasz iść dzisiaj do szkoły? - zapytał spokojnie po chwili.
           - Nie wiem. Po prostu chcę się odświeżyć po tej nocy - ciarki przeszły ją na samą myśl i wzdrygnęła się delikatnie.
           - Rozumiem, ale zdecyduj się, bo muszę jakoś zaplanować dzień - odwrócił się, a Alex ruszyła dalej w górę schodów. 
           Łazienka, w porównaniu do całego parteru, była dokładnie taka sama jak zastała ją wczoraj o tej porze. Blask porannego słońca wypełnił pomieszczenie, białe płytki odbijały od siebie światło, co sprawiało, że było jeszcze jaśniej. Puściła gorącą wodę pod prysznicem. Starała się zapomnień o Bożym świece, o ludziach, o sytuacjach, o wszystkim po kolei, została tylko ona i szum lejącego się strumienia. 
             Wyobraziła sobie, że znajduje się w dzikim lesie, wśród drzew i krzewów. Stała w niewielkim jeziorku, do którego wpadał kilkunastometrowy wodospad i właśnie brała poranny prysznic w swoim nowym "domu". Woda była krystalicznie czysta i ciepła, bo nagrzana przez promienie równikowego słońca. Nie wiedziała, gdzie była, ale właśnie tam chciałaby się znaleźć w tym momencie. Czar prysł prawie od razu jak otworzyła oczy. Pierwszy uśmiech, od przynajmniej jednej doby, nagle zniknął, bo powróciła do tej samej, szarej rzeczywistości. 
             Dokończyła się myć, wyszła spod prysznica i, starając się nie patrzeć w lustro, wkroczyła do swojego pokoju. Nie zakładała mundurka szkolnego, do szkoły miała jeszcze ponad dwie godziny. Narzuciła na siebie stary, czarny, puchaty sweter, który ubóstwiała i otuliła się nim. Wcześniej założyła jeszcze bieliznę i ponownie zmierzyła się z niebezpieczeństwem wspomnień krążących wokół salonu. 
             Stwierdziła, że wyobraźnia płata jej figle, bo przez chwilę poczuła się jak w grobie. Całkowita cisza, brak żywej duszy i przyciemnione pomieszczenie sprawiło, że serce, przez ułamek sekundy, stanęło. Nie wiedziała co się dzieje, nie wiedziała gdzie podział się Jacob, straciła całkowicie kontrolę nad swoim umysłem, ciało miało ochotę skulić się na podłodze i czekać na ratunek. ale zamiast tego pobiegła bezmyślnie w górę schodów w poszukiwaniach brata. Wpadła do pokoju i ujrzała brata siedzącego na łóżku z głową w dłoniach. W rogach pomieszczenia stały jeszcze butelki po piwie. 
             - Jacob? - zapytała zdyszana. Chłopak podniósł głowę - po policzkach spływały mu gęste łzy. 
             - Alex... - wyszeptał - Nie potrafię... 
             Siostra nie pozwoliła mu dokończyć. Podbiegła do niego, a ich łzy gęsto spływały kilkoma strużkami. 
         



* * * 



            Idąc przed siebie, Alex ujrzała w oddali budynek szkoły. Pogoda nie była idealna, jednak, prawie tak jak wczoraj, wszyscy siedzieli na terenie zielonym. Gwar rozmów i dźwięki dobiegające z miejsca gdzie były rampy całkowicie zagłuszały myśli Alex. Może to i lepiej - pomyślała. Sama w sobie, miała mieszane uczucia - z jednej strony chciała, aby ten dzień minął w samotności, jednak gdzieś głęboko, jakaś część jej duszy zapragnęła opowiedzieć, o wszystkim co wczoraj zaszło, Matt'owi i Meg. 
            Spojrzała w stronę chłopców na deskach i rowerach - wśród młodszych i starszych nie było jednak Matt'a. Meg, która w tamtym roku zawsze siedziała na murku przy drzwiach wejściowych, zniknęła prawie tak samo szybko, jak Caroline wyprowadzająca się do Stanów. 
            Coś ścisnęło ją w gardle. O nie - pomyślała - nie tutaj. Nie teraz. 
            Na samą myśl o wszystkim co ją otaczało łzy napływały jej do oczu. Czy tak będzie trwał cały jej dzień? Za każdym razem kiedy wspomni o kimkolwiek, kto odszedł z jej życia , będzie płakała? Spuściła głowę i przyspieszyła kroku. Zrobiła wszystko, co mogła, by nikt nie zauważył jej zaczerwienionych od łez oczu. Docierając do szafki otworzyła ją gwałtownie i oparła czoło o metalową półkę na książki. Włosy opadły jej na policzki - wykorzystała to jedna łza, która leniwie zaczęła spływać po lewej części twarzy. Otarła ją wierzchem dłoni i zaczęła głęboko oddychać. Uspokój się - powtarzała w myślach. Po pewnym czasie i kilku głębokich oddechach, wróciła do siebie i zdjęła kurtkę. Zamknęła szafkę z hukiem i ruszyła w głąb korytarza. Nie była pewna gdzie zmierza, w zasadzie nie było wiele do wyboru. Już wiedziała, że zamierza spędzić dzisiejszy dzień całkowicie odizolowana od ludzi. Kto mógłby jej w tym przeszkodzić? 
           Już za zakrętem korytarza czaiła się odpowiedź. Z głuchym łoskotem wpadła na postać, której na początku nie poznała. 
           - Uważaj jak idziesz! - powiedziała oburzona. Uniosła twarz, żeby móc zobaczyć, kto zagrodził jej drogę. 
           Serce zaczęło mocniej bić, ręce się trzęsły, a kolana jakby wypełniła wata. Straciła równowagę, stało się to tak szybko, jednak Anthony zdążył ją powstrzymać od nieprzyjemnego spotkania z podłogą. 
           - Dlaczego, zawsze kiedy cie spotykam robisz z siebie sierotę i spadasz na ziemię? - zapytał z wyraźnym uśmiechem na twarzy. Poczuła woń jego zniewalających perfum, jednak nic nie odpowiedziała, tylko ponownie złapała równowagę.            
           Patrzyli na siebie. W czarnych jak noc oczach Anthony'ego, Alex dostrzegła pewną głębie jaką skrywały, twarz starała się nie wyrażać żadnych emocji, jednak nie udało jej się ukryć wyraźnego rozbawienia. Po chwili milczenia, chwycił jej prawą dłoń i przyciągnął do siebie i dokładnie obejrzał. Dziewczyna nie mogła z siebie wydusić ani słowa. 
            - Hmm... - mruknął - powinnaś zadbać o zdarte dłonie - rzekł patrząc raz na nią, raz na wewnętrzną stronę ręki, potem przyciągną ją do siebie i delikatnie pocałował, a Alex poczuła niewyraźne pieczenie. Właśnie teraz przypomniała sobie dokładnie co zaszło wczorajszego popołudnia. Wraz z tym napłynęły wspomnienia z nocy, ale tym razem Alex nie zebrało się na płacz, łzy nie napłynęły jej do oczu. W głębi duszy była przepełniona szczęściem, jakie przekazał jej Anthony, była mu za to niezmiernie wdzięczna - Masz piękny uśmiech - dodał, co uświadomiło jej, że cały czas niepotrzebnie pokazuje swoje zęby. Nagle jakby odzyskała kontrolę nad sobą. 
           - Tak... - odchrząknęła - Dziękuję. Chciałbyś może obejrzeć szkołę? To znaczy nie wiem, czy miałeś już taką okazję, więc... 
           - Bardzo chętnie - teraz on obdarował ją szczerym, białym uśmiechem. Odwzajemniła go.  
          Nie było wiele czasu do rozpoczęcia lekcji, jednak minuty płynęły im bardzo ciekawie. Podczas przechadzki mieli wiele tematów do omówienia, mówił głównie Anthony, ale było widać, że sprawiało mu to dużą przyjemność. Dowiedziała się, że przyjechał z matką aż z Sheffield, głównie z powodu pijaństwa ojca. To miał być sposób pewnej ucieczki. Rzeczą, która wydała się Alex ciekawa było to, że do tej pory nie obchodził urodzin.
           - Naprawdę? Dlaczego? 
           - Wiesz, wszystko przez niego. Robił awantury o wszystko, nie lubił jak było zamieszanie w domu. Zawsze się wtedy denerwował... Dlatego od dziesiątego roku życia, kiedy zaczął pić i mieć z tym już poważne problemy, skończyłem z świętowaniem. Bałem się go, był bardzo brutalny. Niejednokrotnie mnie bił. 
           - Ale nawet sam nie robiłeś sobie żadnej przyjemności tego dnia? Znajomi ani mama nie pamiętali, nie składali ci życzeń? 
           - Byłoby miło, naprawdę, ale wiesz, z nałogiem taty wiązały się pewne konsekwencje także w moim życiu towarzyskim. Wszyscy dostrzegali mnie jako tego "gorszego". A mamę sam poprosiłem, żeby nie wspominała o tym, ani pamiętała, dla bezpieczeństwa - wszystko to mówił spokojnym głosem i z delikatnym uśmiechem na twarzy. 
           - Ojej... Współczuję - zapadła niezręczna cisza, jednak po chwili Alex podtrzymała rozmowę - Kiedy masz urodziny? 
           - Jutro. 
           - Naprawdę? - zapytała ucieszona. Wpadł jej do głowy pomysł zrobienia mu wreszcie prawdziwych urodzin. 
           - Mhm - przytaknął - ale chyba obejdę je tak jak zawsze. 
           Dziewczyna już miała zaprzeczać, że tym razem tak nie będzie, ale dzwonek na lekcje przerwał jej myśl. Oboje skierowali się w stronę sali, rozmawiając na zupełnie inny temat. Na angielskim siedli obok siebie; oczy wszystkich zazdrosnych dziewczyn spoczywały na Alex, tej jednej, którą "wybrał" Anthony. Byli pochłonięci sobą nawzajem, rzadko kiedy skupiali się na lekcji, rozmawiali, śmiali się, a ich sympatia do siebie wzrastała z każdym wypowiedzianym zdaniem. Nasza bohaterka nie martwiła się już zniknięciem Meg oraz nieobecnością Matt'a. Całkowicie zapomniała o przyjaciołach. Liczył się teraz ktoś zupełnie inny. I tak przez cały dzień. 
           


* * *


            Siedząc wygodnie na kanapie przed włączonym telewizorem z herbatą w ręku, Alex wspominała jak to cudownie spędziła dzisiejszy dzień w szkole oraz po niej. Najbardziej podobała się jej część kiedy odprowadziła Anthony'ego pod same drzwi jego, od kilku dni, nowego domu. 
            - Lubisz niespodzianki? - zapytała. 
            - Zależy jakie. 
            - Ale lubisz?
            - No powiedzmy, że tak. 
            - To świetnie - uśmiechnęła się promieniście do niego. Zdawało się jej, że już zaczął coś podejrzewać, bo tak właśnie na nią spojrzał, jednak chwilę potem otrząsnął się, popatrzył na stare, obskrobane drzwi swojego mieszkania i powiedział: 
            - Chyba tu się rozstaniemy. Do jutra - podszedł do niej bliżej i wziął w umięśnione, ale jakże delikatne ramiona. Dziewczyna zastanawiała się ile ta anielska chwila może trwać? Oby nie skończyła się za szybko. Jednak po chwili okazało się, że to nie koniec przyjemności. Kiedy już powoli rozluźniał uścisk, przysunął twarz do jej twarzy, a jego wilgotne wargi dotknęły kącika jej ust składając delikatny pocałunek. 
            - Dziękuję ci za dzisiaj - powiedział puszczając jej ramiona i zniknął w ciemnościach korytarza. 
           Alex zapamiętała, że jeszcze chwilę stała w tym samym miejscu gdzie zostawił ją Anthony, całkowicie oszołomiona sytuacją. Czy to się dzieje naprawdę? Ruszyła po chwili w podskokach do własnego domu oddalonego o dwadzieścia metrów od sąsiedniego. Przez ostatnie trzy miesiące to było jej najmilsze wspomnienie.
           Usłyszała dźwięk otwierających się drzwi i do przedsionka wkroczył Jacob z kamienną miną zrzucając plecak na podłogę.
           - Cześć bracie - zapytała wesoło - jak spędziłeś dzień? 
           - Na pewno gorzej niż ty - rzekł ponuro kierując się w stronę kuchni i otwierając lodówkę. 
           - Dlaczego? 
           - Nie chce mi się o tym rozmawiać - wyjął z niej kawałek sera, a z szafki obok dwie kromki chleba i zaczął przygotowywać posiłek.
          Alex nie chciała naciskać, bo wiedziała, że i tak nic to nie da. Siedzieli w ciszy, którą lekko zakłócały odgłosy odchodzące z telewizora, oboje pochłonięci myślami, nie odzywając się do siebie. 
          Po około pół godziny drzwi domu Brown'ów otworzyły się ponownie, jednak tym razem z o wiele większym hałasem niż kiedy zrobił to Jacob. Rodzeństwo rozproszyło się i gwałtownie odwrócili się aby zobaczyć kto śmie zakłócać ich spokój. Nigdy nie przypuszczali, że to właśnie ta osoba pojawi się w mieszkaniu. 
         - T... - Alex jąkała się - Tata? 
         Biegał w tą i z powrotem, bardzo zdyszany, z wielką torbą na ramieniu zgarniając z szafek w salonie niektóre rzeczy. Nie zwracał uwagi w ogóle na własne dzieci, które zaskoczył nagłym powrotem - po chwili szarży w salonie wbiegł po schodach na piętro. Córka, która nagle odzyskała przytomność umysłu, przeskoczyła przez kanapę i pobiegła za ojcem. Kątem oka dostrzegła twarz brata we łzach. 
         - Tato! - zawołała do jego pleców, bo przód zajmował się teraz wyjmowaniem czegoś z szafy sypialni rodziców, a właściwie teraz już tylko ojca - Co ty robisz? 
        On nie odpowiedział, ale wreszcie osiągnął swój cel - dwie, średniej wielkości walizki spoczywały w jego dłoniach. Podał jedną Alex, która zauważyła, że jego lewy rękaw garnituru jest ubrudzony krwią.
       - Weź to, spakuj tylko najpotrzebniejsze rzeczy - powiedział i ruszył dalej. 
       - Co to ma znaczyć? - zapytała głośno, jednak trochę głośniej niż się tego spodziewała.
       On zatrzymał się w drzwiach pokoju, twarz miał smutną, po policzkach spływały stróżki potu, w niektórych miejscach miała delikatne zadrapania. Odrzekł jej po chwili:
       - Za dwie godziny wyjeżdżamy. 








________________________________________________________________________________
   
     Przepraszam bardzo za tak duże spóźnienie z rozdziałem. Może się wydać trochę monotonny, ale już zaczęłam pisać "Chapter 4" i na pewno będzie lepszy :) Akcja się rozwinie, to co powinno zostać wytłumaczone, będzie wytłumaczone, więc oczekujcie! 
Jak ktoś ma jeszcze pytania dotyczące opowiadania zapraszam na mojego askahttp://ask.fm/bajorr


wtorek, 26 marca 2013

Chapter 2

         
             W mieście Eastbourne, położonym w  południowej części Anglii już przed piątą rano zawitało słońce. Szum morza i wpadające promienie ciepłego światła obudziły Alex Brown, zupełnie załamaną po wczorajszej nocy. Czarne stróżki rozmazanego tuszu oblepiły jej twarz, oczy miała napuchnięte, bolała ją głowa, a w pokoju było strasznie duszno. Świetny początek pierwszego dnia szkoły - pomyślała kiedy podchodziła do okna, żeby wpuścić trochę świeżego powietrza. Uderzył ją podmuch ciepłego wiatru i momentalnie poczuła się lepiej. Spojrzała na zegarek. Była piąta dwadzieścia rano. Nagle wpadło jej coś do głowy. 
             - No Alex - powiedziała do siebie - chyba czas, żebyś wyszła z domu pierwszy raz od miesiąca. 
             Chwyciła za ręcznik, który wisiał na oparciu jej krzesła i wybiegła z domu przez taras na plażę. Piasek nie był zimny, wręcz przeciwnie, całkiem ciepły jak na tak wczesną porę dnia. Niewiele myśląc, dziewczyna zrzuciła z siebie wszystkie ubrania, odłożyła  ręcznik i weszła do wody, która okazała się być w przyjemnej temperaturze pokojowej. Cudownie.
             Wypłynęła na głębsze morze. Nie czuła już piasku pod nogami, a dno wydawało się wielką głęboką dziurą. Rozejrzała się; nad horyzontem niebo było jeszcze delikatnie różowe, piasek mienił się w blasku słońca, a wokół niej nie było żywej duszy. Jak byłoby cudownie gdyby na świecie była tylko ona sama, bez zmartwień i jakichkolwiek problemów... Na samą myśl o powrocie do szkoły i ponownym zobaczeniu twarzy Michaela robiło się jej niedobrze.
             - Tylko się nie utop! - zawołał ktoś za jej plecami. 
             Odwróciła się. Jacob stał uśmiechnięty na balkonie swojego pokoju w samych bokserkach i w rozczochranych włosach. 
             - Zboczeniec! - zawołała do brata. 
             - Wczoraj najlepszy brat na świecie, a teraz zboczeniec? Szybko zmieniasz zdanie siostrzyczko - wielki uśmiech, który ukazywał jego nieskazitelne białe zęby, nie znikał z jego twarzy - A tak przy okazji, nie sądziłem, że masz tak ładnie wymodelowane piersi. 
             Alex nic na to nie odpowiedziała, zaczęła płynąć dalej w głąb oceanu. 
             - Ej mała, wracaj tu! - zatrzymała się - Ojciec zabronił nam tak głęboko wypływać, pamiętasz?
             - Tak, pamiętam, z chęcią wróciłabym już do domu, ale trochę mi w tym przeszkadzasz.
             - Dobra, dobra, już się chowam do pokoju, ale za 5 minut mam cię widzieć w domu - i zniknął za ciemną firanką swojego pokoju.
             Alex dopłynęła do brzegu i owinęła się ręcznikiem. Zrobiła to jak najszybciej, bo bała się, że ktoś może ją zobaczyć. Wzięła w garść ubrania i ruszyła w stronę schodów tarasowych prowadzących do domu. Już miała otwierać drzwi  kiedy jej uwagę przykuł pewien mężczyzna stojący na chodniku przy ulicy kilkanaście metrów od niej. 
             Chłopak miał na sobie szare, dość obcisłe spodnie, biały t-T-shirt i granatowe vansy. Stał tyłem wiec Alex nie mogła zobaczyć jego twarzy, ale widziała, że ma brązowe włosy, które z jej perspektywy były delikatnie wygolone. Po za tym szerokie barki wskazywały na to, że był umięśniony i wysportowany. Obok niego stał pewien mężczyzna, o wiele starszy od niego, podawał temu pierwszemu długopis i kartkę do podpisania. Za nimi stał biały transporter z dużym, niebieskim napisem "PRZEPROWADZKI". 
             Czyżby nowy sąsiad? - pomyślała i wychyliła się lekko przez barierkę tarasu, żeby móc lepiej go zobaczyć. Dokładnie w tym samym momencie tajemniczy chłopak odwrócił się, wziął kartonowe pudło stojące obok niego na ziemi i zaczął iść w stronę domu. Dopiero teraz mogła w pełni go obejrzeć, a był niewiarygodnie przystojny, a wyglądał na około siedemnaście lat. Czarne oczy, jak małe kuleczki, zdawały się skrywać w sobie jakąś tajemnicę; ułożone w artystyczny nieład włosy dodawały mu młodzieńczego uroku, a wyeksponowane kości policzkowe robiły z niego modela na zawołanie. Cerę miał opaloną, ale nieskazitelną; nie było na niej ani jednego pieprzyka czy śladów po nastoletnich pryszczach. Jednym słowem - ideał.
             Alex zdała sobie sprawę, że patrzy na niego jak zahipnotyzowana i szybko wróciła do siebie. Przypomniała sobie również, że stoi na tarasie w samym ręczniku, który zaczął się jej zsuwać z dekoltu. Postanowiła wrócić do domu, ale jeszcze jeden raz spojrzała na nowego sąsiada. 
             I nagle dostała minimalnego zawału. Chłopak patrzył się na nią przeszywającym wzrokiem, dosłownie czuła go na sobie, jednak jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Po prostu stał i się patrzył. Alex z nerwów zaczęła przeczesywać wilgotne włosy palcami i delikatnie się zarumieniła. Nie wiedziała ile czasu upłynęło zanim się odwróciła - sekundy zdawały ciągnąć się niemiłosiernie długo, jednak nowy sąsiad widząc zakłopotanie na twarzy dziewczyny uśmiechnął się ukazując, białe jak śnieg, zęby. Potem spuścił głowę, dalej się śmiejąc i zniknął jej z oczu za drzwiami swojego domu. 
            Alex była tak oszołomiona tak, że nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Serce waliło jej jak młotem, ręce trzęsły się, a twarz zdawała się być tak rozpalona, jak po całodniowym opalaniu. Dopiero po chwili zrozumiała co się stało. Odwróciła się w stronę szklanych drzwi i weszła do domu. Było w nim strasznie duszno, w tle słychać było szum wody lecącej z prysznica. Jak widać Jacob nie pomyślał o tym, żeby otworzyć okna. 
            Przymknęła cicho drzwi. Pierwszy raz nie poznała swojego miejsca mieszkalnego. Codziennie rano tata był już na nogach i czytał gazetę przy wielkim, białym, drewnianym stole w jadalni popijając kawę. W tle szumiały poranne wiadomości dochodzące z włączonego telewizora, Alex robiła sobie w tym czasie śniadanie, a Jacob siedział rozwalony na kanapie, jeszcze delikatnie zaspany. Teraz odczuła znaczną różnicę. Telewizor był wyłączony, ojca nie było, Jacob się kąpał, a ona stała prawie naga na ciepłej, nagrzanej od słońca, podłodze. Zupełnie inaczej - pomyślała. 
            Ruszyła w stronę schodów prowadzących na piętro, marzyła teraz tylko o chłodnym prysznicu, który zmyje z niej morską sól. Nacisnęła na klamkę od drzwi łazienki, ale były zamknięte. 
            - Jacob, pospiesz się! 
            Zanim Alex zdążyła uderzyć pięścią w płaską powierzchnię białego drewna, drzwi otworzyły się gwałtownie, a przejście prawie od razu zrobiło się puste. Jacob wyszedł z pomieszczenia w błyskawicznym tempie, nawet nie odzywając się do niej słowem.   
            - Dziękuję - wykrztusiła, ale raczej tego nie usłyszał, bo znikał za drzwiami swojego pokoju. Wyglądał jakby nagle stracił całą energię i humor jaki miał w sobie. 
            Łazienka utrzymana była w barwach bieli i szarości, jak cały dom. Była cała zaparowana, na podłodze leżały dwa mokre ręczniki, a w wannie kołysała się jeszcze brudna woda. Dziewczyna zignorowała to i weszła pod prysznic. Umyła włosy, a potem ciało; w powietrzu unosił się zapach soli morskiej zmieszanej z wonią cytrynowego żelu do kąpieli. Wychodząc, prawie się zabiła o gumową kaczuszkę, której wcześniej nie zauważyła. Podeszła do lustra i przetarła je dłonią, aby mogła ujrzeć swoje pełne odbicie. 
            Wyglądała jak sto nieszczęść. W duchu przestraszyła się na swój widok, ale na zewnątrz tyko głęboko westchnęła. Wydawało jej się, że trochę się zmieniła od pewnego czasu. 
            - Oj Alex, co ty ze sobą robisz dziewczyno... - powiedziała do siebie samej - Jak tak dalej pójdzie umrzesz w samotności.
            Zmyła rozmazany tusz do rzęs, na głowie zrobiła turban, owinęła się ręcznikiem i wyszła w kierunku swojego pokoju. 
            Na korytarzu rozbrzmiewał pusty odgłos ciężkiej rockowej muzyki - wydobywał się z pokoju jej brata. Nie zwróciła zbytnio na to uwagi, jej myśli krążyły raczej wokół szkoły oraz wszystkiego co może ją tam spotkać pierwszego dnia.
            Weszła do pokoju i zamknęła drzwi. Rzuciła brudne ubrania na łóżko i otworzyła szafę. W specjalnej przegródce na ubrania szkolne wisiał mundurek. Składał się z granatowej spódniczki i białego sweterka, który w miejscu serca miał nadrukowane rozpoznawalne logo szkoły - granatową literkę "E".
             Alex zrobiło się niedobrze, kiedy pomyślała, że znowu musi na siebie to zakładać. Niektórym dziewczynom było ładnie w tym zestawieniu, ale ona wolała siebie w tym nie oglądać. Jeszcze za czasów kiedy była z Michaelem, mówił jej, że wygląda w tym lepiej niż jakakolwiek inna dziewczyna w szkole, ale traktuje to teraz jako zwykłe puste słowa. Na samo wspomnienie o byłym chłopaku mdliło ją jeszcze bardziej, więc założyła pospiesznie mundurek szkolny i zajęła się makijażem, żeby o nim zapomnieć. 
             Usiadła przy biurku i postawiła przed sobą okrągłe lusterko. Przez wakacje na co dzień malowała kreski na powiekach, jednak w szkole było to surowo zabronione, dlatego używała jedynie wydłużającego tuszu do rzęs.  
             Przyjrzała się sobie dokładnie. Od końca roku szkolnego rzeczywiście się zmieniła, ale raczej na gorsze. Wydawało się jej, że jeszcze trzy miesiące temu więcej się śmiała i bardziej cieszyła się z życia. Teraz zauważyła, że ma wyraźnie podkrążone oczy, które wyglądały na smutne. Twarz już tak nie promieniała, a ona sama wyglądała na bardzo zmęczoną. 
            Spojrzała na zegarek, który wyświetlał godzinę siódmą dwadzieścia cztery. Stwierdziła, że powinna już schodzić na dół. Założyła na nogi czarne, niskie conversy, chwyciła za czarną, skórzaną torbę leżącą obok biurka, którą spakowała już kilka dni wcześniej i wyszła z pokoju.
            Korytarz wypełniony był zapachem smażonego bekonu i jajek sadzonych. Alex aż uśmiechnęła się na myśl, że Jacob zrobił jej śniadanie. Zbiegła szybko po schodach i weszła  po cichu do kuchni. Odłożyła delikatnie torbę obok stołu, zaczęła się skradać w stronę brata, który stał do niej tyłem ze słuchawkami w uszach przygotowując przepysznie pachnący bekon. Kiedy była już dokładnie za nim wskoczyła mu na plecy. 
            - Co jest?! - wykrzyknął przestraszony, ale kiedy zorientował się, że wisi na nim mała, niespełna szesnastolatka, zaczął się śmiać. 
            - Dzień dobry braciszku - powiedziała Alex i pocałowała go w policzek - widzę, że robisz mi śniadanie? 
            - Chciałabyś - odpowiedział i zrzucił ją z siebie.
            Na blacie obok kuchenki stały dwa talerze. Na jednym były dwa plasterki bekonu i jajko, a na drugim dwie grzanki z masłem. 
            - To dla mnie? - zapytała nieśmiało, ale Jason nie odpowiedział. Słuchawki w uszach zagłuszały wszystko co działo się wokół niego. 
            Dziewczyna wzruszyła ramionami, porwała oba talerze po czym postawiła je na stole i zabrała się za konsumowanie posiłku. 
            - Jesteś mi winna śniadanie - usłyszała cichy głos za sobą. 
            - Oj daj spokój, przecież wiesz, że i ta byś musiał mi zrobić jedzenie - powiedziała do brata z uśmiechem na twarzy. On odpowiedział tym samym. 

             
            - Weź kurtkę - usłyszała surowy głos brata.
            - Ale po co? Przecież jest gorąco.
            - Podobno ma padać popołudniu. Weź. 
            Alex chwyciła za skórzane okrycie i założyła je na siebie. Wyszła z bratem na dwór i ruszyła w stronę furtki, ale ten poszedł otworzyć garaż. 
            - Jedziemy samochodem? - zapytała. 
            Jacob był wyraźnie zakłopotany. 
            - No widzisz - zaczął powoli - JA jadę samochodem... Dzisiaj idziesz sama do szkoły.
            - Oh... Dlaczego? 
            - Umówiłem się z Jessicą, że po nią przyjadę - starszy brat jakby starał się unikać wzroku siostry - pogadamy w domu - wsiadł do swojego srebrnego chevroleta i odjechał. 
            Alex wiedziała dlaczego zrobił to tak szybko. Chciał za wszelką cenę uniknąć rozmowy o jego "byłej" dziewczynie Jessice. Zdążyła się już pogubić w tym czy oni w końcu są razem czy nie, bo zawsze kiedy Jess go zdradzała, on jej wybaczał. Nadal nie rozumiała dlaczego ciągle to robi, ale to jego życie, niech sam decyduje.
            Wyszła poza teren parceli i ruszyła wzdłuż pustej ulicy. Nie żałowała, że wzięła kurtkę; mimo dużego słońca, wiał silny wiatr i zapewne byłoby jej zimno bez niej. Rano, niebo było bezchmurne, teraz zebrało się na nim kilka większych i mniejszych chmur. Mijała właśnie dom nowego sąsiada, który bardzo różnił się w porównaniu do jej miejsca mieszkalnego. Był zbudowany z ciemnoczerwonych cegieł i utrzymany na bazie starych angielskich budynków. Schody prowadzące do drzwi frontowych były lekko zniszczone, płytki w niektórych miejscach popękały, a na dachu widniały plamy szarego koloru, które bardzo wyróżniały się na kruczoczarnym tle, nie mówiąc już o tym, że w kilku miejscach dachówki były zniszczone. Jednym słowem - stary angielski budynek, wyróżniający się na tle innych, o wiele bardziej nowoczesnych. 
            Poszła dalej, bo stwierdziła, że zwykłe patrzenie w dom sąsiada, może wydać się trochę dziwne, a poza tym było bezsensowne. Mijała właśnie park dom swojej przyjaciółki, która pod koniec roku szkolnego postanowiła wylecieć do Ameryki i już nie wrócić. Nie miała pojęcia kto teraz tu mieszka.  
            Alex w szkole miała dwie najlepsze przyjaciółki: Meg i Caroline. Własnie ta druga wyjechała na zawsze i z ich nierozłączalnej trójki została dwójka. 
            Caroline była bardzo piękna - miała południową urodę i karnację, odziedziczoną po swojej matce, która pochodziła z Argentyny, długie, brązowe fale, czarne oczy, a do tego była dosyć wysoka. Przyjaciółki zawsze porównywały ją z modelką, bo właśnie tak wyglądała, nie mówiąc już o tym, że była jednym z głównych obiektów westchnień w szkole. Meg bardzo się od niej różniła. Nie grzeszyła wzrostem, ale jednak przewyższała Alex o przynajmniej pół stopy*. Miała duże zielone oczy i długie kasztanowe włosy. Nosiła czarne okulary, które bardzo dodawały jej uroku. W przeciwieństwie do Caroline miała charakter szarej myszki - w ich towarzystwie była bardzo otwarta, ale w obcym, w takim, do którego nie była przyzwyczajona, starała się raczej nie odzywać. Jak widać każda z nich różniła się nie tylko wyglądem, ale również charakterem, jednak do wyjazdu Caroline były nierozłączne.
            Alex spłynęła maleńka łza po twarzy. Wszystkie wspomnienia przeleciały jej przed oczami. Niewiarygodne, że już nie zobaczy tej cudownej, uśmiechniętej twarzy przyjaciółki. 
            Otarła policzek wierzchem dłoni i ruszyła dalej. To już drugi dom, przy którym się zatrzymujesz, opanuj się - pomyślała. Próbując zapomnieć o tym wszystkim zaczęła nucić sobie melodię piosenki, którą zawsze śpiewała jej mama. Jak to cudownie by było gdyby wróciła wreszcie z tej całej Kuby i wreszcie zajęła się swoimi dziećmi, które jednak bardzo potrzebowały matczynej miłości. Od jej wyjazdu minęły już trzy miesiące, a ona nie dała o sobie jakichkolwiek znaków życia. Żadnych listów, żadnych e-maili, żadnych telefonów, nic. Czasami myślała, że już zapomniała o rodzinie, którą zostawiła tu, w Anglii. 
            Z domu Alex do budynku szkolnego nie było daleko. Chociaż sporą część drogi zajęło jej rozmyślanie nad przyjaciółkami i bezinteresowną matką, czas zleciał jej bardzo szybko. 
            Eastbourne High - tak nazywała się szkoła, do której uczęszczała dziewczyna. Wielki, jasny budynek z dwoma piętrami, posiadający halę sportową i basenową mieścił się na przeciwko parku, w którym uczniowie często przesiadywali na przerwach, ponieważ należał częściowo do szkoły. Miejsce nauki i odpoczynku dzieliła jedynie jednostronna ulica, po której praktycznie nikt nie jeździł, dlatego dyrekcja postanowiła wybudować na niej kilka ramp, czym adoratorzy deskorolki i bmx'ów byli zachwyceni. Całość otoczona była ponad metrowym ogrodzeniem. 
            Przechodząc przez teren szkoły w stronę budynku, wpadł na nią jej dobry kolega z klasy, Matt. 
            - O Alex! - wykrzyknął uradowany jej widokiem. Podjechał do niej na desce i przyjacielsko przytulił - Wyładniałaś przez wakacje - puścił do niej oczko i odjechał w stronę grupki chłopaków. Nie przeszkadzało im to, że mieli na sobie mundurki szkolne, chociaż dosyć dziwnie wyglądali. 
            Jeszcze kilka osób witało się z nią po drodze, jednak gdy już dotarła do drzwi pospiesznie poszła do swojej szafki. Otworzyła ją, zdjęła skórzaną kurtkę i powiesiła na wieszaku. Przejrzała się w malutkim lustereczku, które było przyczepione do drzwiczek i po chwili stwierdziła, że pójdzie poszukać Meg. Wysłała jej krótką wiadomość, w której były dosłownie dwa słowa: Gdzie jesteś?
            Przeszła się po szkole, żeby zobaczyć co się przez wakacje zmieniło, jednak stwierdziła, że niewiele. Jedyną modyfikację jaką zobaczyła, było naprawienie szafki którą pod koniec roku szkolnego zniszczyło dwoje uczniów. Reszta była dokładnie taka sama jak Alex ją zapamiętała. 
            Zaszła do sklepiku szkolnego, który mieścił się na pierwszym piętrze, po butelkę wody mineralnej. Po drodze przy jednej z toalet damskich zobaczyła obściskujących się Jacoba i Jessicę. Szybko jednak odwróciła wzrok; nie chciała mieszać się w sprawy brata. 
            Zadzwonił dzwonek na lekcje. Spojrzała jeszcze raz na telefon, czy przypadkiem przyjaciółka nie odpisała, ale na wyświetlaczu widniał tylko napis : brak nowych wiadomości. Wzruszyła ramionami i ruszyła na najniższe piętro do sali numer 8, w której miała odbyć się pierwsza lekcja chemii. Prawie cała klasa już weszła, kilka sekund później wleciał jeszcze zdyszany Matt i zajął miejsce obok Alex, na którym zawsze siedziała Meg. 
            - No proszę - zaczęła i obdarzyła go serdecznym uśmiechem- nie ma to jak spóźnić się na pierwszą lekcje w roku! 
            - Nie znasz mnie? - zaśmiał się cicho. 
            Przyjrzała mu się. Stwierdziła, że w tamtym roku nie był aż tak dojrzały z perspektywy wyglądu. Włosy mu urosły, zmieniły delikatnie barwę z ciemnego brązu na kasztanowe, kości policzkowe były bardziej wymodelowane, był trochę bardziej opalony i zdecydowanie urósł. Jedyne co się w nim nie zmieniło to duże, szare oczy i zmarszczki od śmiechu.
            - Co się tak patrzysz? - zapytał. 
            - Stwierdziłam, że śmiesznie wyglądasz w tej szkolnej bluzce. 
            - Przepraszam za spóźnienie, ale miałem problem ze znalezieniem klasy - zanim Matt zdążył jakkolwiek jej odpowiedzieć oboje usłyszeli za sobą głos i ciche, zduszone okrzyki dziewcząt. Odwrócili się. 
            Alex zamarła. To się nie dzieje naprawdę - pomyślała. 
            W drzwiach stał jej nowy sąsiad, którego dzisiaj rano widziała przed domem. Dzieliły ich teraz jedynie dwa metry, ale wyglądał jeszcze bardziej oszałamiająco. W dodatku mogła poczuć woń jego powalających perfum. No i pierwszy raz widziała, żeby tak okropny mundurek szkolny wyglądał na kimś tak dobrze. 
             - Oczywiście Anthony, to normalne, że nowi uczniowie często gubią drogę w tak dużej szkole - odparła nauczycielka z, raczej sztucznym, uśmiechem - znajdź sobie wolne miejsce i łaskawie je zajmij. 
             - Ej kto to jest? - zapytał Matt, ale dziewczyna go nie słuchała, zdawała się być w swoim własnym świecie, między masą tłoczących się myśli i pytań, ale również zauroczeniem jakie ją dopadło dokładnie w tym momencie kiedy jej ideał wszedł do tej samej klasy, w której siedziała ona sama. 
             Kolega szturchnął ją łokciem. Alex momentalnie wróciła na ziemię. 
             - Co? - zapytała. 
             - Pytałem się, kim on jest. 
             - To mój sąsiad, dzisiaj rano się wprowadził, ale nie miałam pojęcia, że będzie chodził z nami do szkoły, a tym bardziej do klasy. 
             Matt nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami i zaczął przepisywać temat lekcji do zeszytu. 

             
             Reszta dnia już nie była tak fascynująca jak początek. To znaczy Alex cały czas była zachwycona tym, że Anthony jest w jej klasie i to w zasadzie podtrzymywało ją na duchu, ale przejmowała się, że Meg nie odpisała jej przez cały dzień i trochę zaczęła się martwić. 
             Zeszła z drugiego piętra, po wyczerpującej lekcji historii, do swojej szafki. Założyła kurtkę i pospiesznie wyszła z budynku razem z tłumem innych uczniów. 
             Słońce grzało cały dzień, jednak teraz chmury zasłoniły całe niebo i nagle zrobiło się szaro. Pożegnała się z Mattem i z kilkoma innymi dziewczynami po czym ruszyła do domu tą samą drogą co przyszła. Wiatr wiał dosyć mocno, co chwilę jakiś kosmyk włosów wpadał jej na twarz oraz przyklejał się do wymalowanych delikatnym błyszczykiem ust. Mijała już stary dom Caroline, a wiatr zaczął szaleć jeszcze bardziej. 
             Szła i szła, droga mijała jej strasznie wolno, a w tej chwili pragnęła być w swoim cieplutkim łóżku. 
             Zajęta fantazjami o tym co zje jak już znajdzie się w kuchni oraz jaki film obejrzy z Jacobem dzisiaj wieczorem, nie zauważyła wystającego kawałka chodnika, o który chwilę potem się potknęła. Jednak jeszcze trochę czasu jej to zajmie zanim dojdzie do wymarzonego domu.
             Ręce miała zdarte, z rozpiętej torby wyleciały książki i zeszyty, moczone przez deszcz, który właśnie się rozpadał. 
             - Kurwa - mruknęła pod nosem i zaczęła się podnosić z mokrej ziemi. 
             - Poczekaj - powiedział ktoś za nią i poczuła dotyk dłoni na swoich ramionach - pomogę ci. 
             Kiedy już stała, trochę niezdarnie, bo okazało się, że kolano też ma zdarte, odwróciła się. 
             Anthony. 
             Zbierał jej książki z ziemi. 
             Pomagał jej. 
             Boże, co się dzieje? 
             - Chodź - powiedział bez zamysłu, trzymając brudne książki w garści, łapiąc ją za rękę. Alex nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Nie czuła nóg, serce biło jej tak samo mocno jak dzisiaj rano, kiedy pierwszy raz go zobaczyła.
             Zaprowadził ją prosto pod jej własny dom.
             - Proszę - podał jej przemoczoną torbę - Alex, tak?
             Dopiero teraz odzyskała pełną świadomość tego, co dzieje się wokół niej. 
             - T-tak - odpowiedziała roztrzęsionym głosikiem. 
             - Jestem Anthony - uśmiechnął się - Ale mów mi Tony.
             Alex cała się trzęsła, nie potrafiła nic powiedzieć, ale tym razem nie dlatego, że właśnie rozmawiała z najprzystojniejszym chłopakiem jakiego kiedykolwiek widziała, ale ponieważ była cała przemoczona. 
             - Następnym razem trochę bardziej uważaj, dobrze? Teraz już cie nie trzymam, idź do domu i się ogrzej. Do zobaczenia jutro. 
             I odszedł. Musiał dobrze zdawać sobie sprawę z tego jak działa na dziewczyny, bo nie zdziwiło go to, że Alex stała z otwartą buzią, całkowicie zahipnotyzowana jego widokiem. To wszystko zdawało się trwać mniej niż minutę. 
             Weszła do pustego domu. W przedpokoju zrzuciła z siebie kurtkę, odłożyła zniszczoną torbę, zdjęła buty i powędrowała na górę do łazienki. Krew z kolana spływała jej gęsto po łydce, ale nie zwracała na to uwagi. Wpuściła gorącą wodę do wielkiej wanny, zdjęła ubrania, a spódnicą wytarła sączącą się ranę. Weszła do ciepłej kąpieli zataczając się w myślach, zapominając o wszystkim. 



            Rodzeństwo siedziało samotnie w kuchni zrozpaczeni tak długą nieobecnością ojca. Alex popijała ciepłą herbatę, a Jacob siedział z głową w dłoniach, wyraźnie czymś zadumany. Kiedy się wyprostował, oczy miał zaczerwienione, a z jednego policzka spływała łza. Siostra to zauważyła, ale nie potrafiła nic z siebie wykrztusić na pocieszenie, dlatego złapała go za ramię i zaczęła delikatnie po nim gładzić.
            - Gdzie on jest… - z jego suchych ust wypłynęły ochrypłe wyrazy, nie były one pytaniem, lecz raczej stwierdzeniem i pustymi słowami, które nawoływały do Boga, aby dał odpowiedzi na wiele pytań, które kłębiły się w głowie rodzeństwa.
            I nagle stało się coś czego żadne z nich się nie spodziewało. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Alex zerwała się z miejsca z uśmiechem i podnieceniem na twarzy, ale brat złapał ją za rękę.
            - Poczekaj – zaczął praktycznie szeptem – to nie może być tata, przecież nie dzwoniłby do własnego domu – dobry humor, który tak szybko ją napełnił, momentalnie uleciał jak powietrze z balonika – Idź ptwórz, ja pójdę do łazienki.
            I odszedł. Teraz jej ciało ogarnęła fala przerażenia. Kto to może być? Czego może chcieć o tej porze?
            Ruszyła w stronę drzwi frontowych, jej serce jakby chciało się wyrwać z klatki piersiowej. Prawie słyszała jego bicie w ogromnym, cichym domu.
            Wyjrzała przez małe, pionowe okienko obok wejścia. Stał tam chudy mężczyzna - miał na sobie granatowe spodnie i żółtą bluzkę, które sprawiały wrażenie o wiele na niego za dużych. Alex ledwo go widziała, ponieważ przed nim stał niedużych rozmiarów wózek, przygnieciony wielkim kartonowym pudłem.
             Dziewczyna powoli otworzyła drzwi otulając się mocniej swetrem, bo chłodne, wieczorne powietrze oblało ją jak zimna woda. Listonosz wychylił się zza wielkiej przesyłki.
            -  Czy tu mieszka rodzina Brownów? – zapytał roztrzęsionym, piskliwym głosikiem.
            - Tak.
            - Mam paczkę…
            - Proszę, niech pan wejdzie i zostawi ją w salonie – odpowiedziała i usunęła mu się z drogi, aby mógł spokojnie przejść. Zrobił to tak niezdarnie, że bała się, że zaraz się przewróci, a przesyłka go przygniecie jak malutkiego robaczka.
             Kiedy już wielkie, kartonowe pudło, sprawiające wrażenie ciężkiego, znalazło swoje miejsce na drewnianej podłodze, wychudzony mężczyzna podał jej kartkę do podpisania i jak najszybciej wyszedł z domu trzaskając za sobą drzwiami. Alex wzruszyła ramionami i wzięła się za otwieranie pakunku.
            Jeszcze nigdy nie widziała, żeby „paczki” były tak dużego rozmiaru. Zastanawiała się co może tam być i kto zamówił coś tak wielkiego. Kartonowe pudło było większe od niej o ponad pół metra, a ze środka wydobywał się dość brzydki, ale delikatny odór. 
            Pobiegła po nóż do kuchni, a z jadalni wzięła krzesło, bo uznała, że może jej się przydać. Postawiła je obok i zaczęła przecinać przezroczystą taśmę, która wiła się wzdłuż długości kartonu.
            Pudło samo otworzyło się, a ze środka wypłynęła fala piankowych kulek, których używa się do izolacji przesyłek. Ale nie była to jedyna rzecz, która stamtąd wypadła.
            Na taflę pianek spadło z głuchym uderzeniem ludzkie ciało. Było całe zakrwawione i miało poderżnięte, brutalnie gardło. Kobieta o długich blond włosach i lazurowych, pustych oczach, wzrok miała nieprzytomny, wpatrzony w przestrzeń, a usta szare, prawie zlewające się z kolorem skóry. Alex rozpoznała w niej swoją urodę…
            Upadła na podłogę, łzy zaczęły spływać jej strumieniami po policzkach. Patrzyła na trupa swojej własnej matki, kobiety, którą uważała za najlepszą na całym świecie. Osobę, przed którą nie miała żadnych tajemnic, z którą zawsze mogła porozmawiać, o wszystkim. Nie mogła uwierzyć w to, że właśnie ją straciła. Jedna z najważniejszych osób w jej życiu odeszła – odebrano jej marzenia, plany na przyszłość - wszystko w najbardziej brutalny sposób. Przez zamordowanie. 
            Alex nie dbała już o to czy ktoś ją usłyszy lub o to jak wygląda, wpadła w histerię, ogarnęła ją żądza mordu – za wszelką cenę chciała skrzywdzić tą samą osobę, która zabija jej mamę. Rzucała się, wymachiwała gwałtownie rękami, krzyczała, waliła pięściami w podłogę - wszystko to nie miało najmniejszego sensu, jednak nie potrafiła się opanować.
            - Alex, co się dzieje?! - do pokoju wpadł Jacob, zaskoczony krzykami siostry. Uklęknął obok i wziął ją w ramiona – Uspokój się!
            Ale dziewczyna nie miała zamiaru być spokojna. Czy on nic nie rozumie?
            Zaczęła wskazywać palcami w stronę martwego ciała, a kiedy jej brat wreszcie zrozumiał o co chodzi, wtuliła się w niego mocno, jak mała dziewczynka, która wreszcie znalazła mamę w ogromnym sklepie.
            Jacob nic nie odpowiedział tylko przytulił ją mocniej. Czuła jak jego łzy giną w jej 
gęstych blond włosach. 





____________________________
* jakby ktoś nie wiedział to stopa to miara w Anglii. 


wtorek, 12 marca 2013

Chapter 1


             Woda się zagotowała. Alex poczuła miłą parę na twarzy kiedy wlewała wrzątek do kubka, w którym była jej ulubiona zielona herbata przywieziona z samego Londynu. Jeszcze potrzeba tylko dwie łyżeczki cukru, żeby osiągnąć idealną harmonię smaku…
            Ale to się nie stało. W jednej chwili dziewczyna poczuła mocne szturchnięcie, a, następnie spadający cukier, który delikatnie odbijał się od jej gołych stóp.
            - Ojej, przepraszam – powiedział Jacob, jej starszy brat. Wcale nie powiedział tego z dobrymi intencjami. Na jego twarzy widniał łobuzerski uśmiech, a kiedy pochylał się nad niższą od niego o głowę siostrą, klepnął ją palcem po nosie.
            - Nienawidzę cie – odpowiedziała zdenerwowana.
            - Wyluzuj, to tylko herbata – podszedł do lodówki i wyciągnął z niej karton mleka. Wziął kilka łyków i rzucił go Alex, która prawie go upuściła – Napij się lepiej mleka, może urośniesz.
            Śmiech. Ten jego szyderczy śmiech, który poznałaby nawet na drugim końcu świata. To prawda, Alex była niska i dlatego był to ulubiony sposób gnębienia ją przez Jacoba.
            - Zamknij się wreszcie.
            - Mała, kończysz szesnaście lat za 2 miesiące, a dalej wyglądasz jak dziecko! – ruszył przed siebie w stronę wielkiej białej kanapy na środku salonu. Alex nie zamierzała mu odpuścić. Potruchtała za nim i tuż przed kanapą wskoczyła mu na plecy, tak, że oboje wylądowali na brzuchu, przywaleni ogromnymi puchowymi poduszkami. Jednym ruchem Jacob zrzucił siostrę z pleców i przygwoździł rękami do kanapy, trzymając za nadgarstki. Teraz widziała jego uśmiechającą się buzię i zadowolone oczy z tak bliska, że mogłaby policzyć prawie niewidoczne piegi na jego twarzy.
            - Ze mną nigdy nie wygrasz – powiedział tak cicho, że Alex poczuła jego, świeży miętowy oddech na szyi.
            Przyjrzała się mu dokładnie. Praktycznie codziennie bawili się w taki sposób i kończyło się na tym, że zawsze Jacob klęczał nad nią, dokładnie tak jak teraz, ale jeszcze nigdy w życiu nie zauważyła między nimi tak wielkiego podobieństwa. Zawsze sądziła, że są zupełnie inni. Zdała sobie sprawę w jakim była błędzie. Mieli dokładnie takie same niebieskie oczy, którymi każda napotkana osoba się zachwycała. Te same rysy twarzy, idealnie prosty nos i blada cera. Do tego blond włosy, praktycznie w tym samym odcieniu, tylko różnicą było to, że Alex sięgały aż do pośladków, a Jacobowi sterczały niemiłosiernie. No i pieprzyk. Malutka czarna kropeczka nad prawą stroną wargi z daleka wyglądająca jak kolczyk, co dziewczyna bardzo sobie cieniła. Zawsze chciała mieć kolczyk w tym miejscu. Gdyby byli w tym samym wieku, może ludzie braliby ich za bliźniaki, jednak z daleka wyglądali zupełnie inaczej.
            - Co się tak gapisz? – zapytał po dłuższej chwili.
            - Zastanawiam się, jak się z pod ciebie wydostać.
            Zaczęła się strasznie szarpać, ale na marne, poza tym przez to coraz bardziej bolały ją nadgarstki.
            - Jeszcze się nie nauczyłaś, że to nic nie da?
            - Zawsze warto się starać.
            - Hej, a co wy tutaj robicie?
            Podnieśli oboje głowy nad niskie oparcie kanapy. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o opalonej skórze, ciemnych, brązowych oczach i włosach, miał na sobie obcisły, przepocony podkoszulek oraz luźne, zdarte dżinsy. Nie był wogóle podobny do swoich dzieci. 
            - Cześć tato! - odpowiedziało zgodnie rodzeństwo.
            - Znowu się bijecie? 
            - A gdzie tu widzisz przemoc tato? Po prostu znowu udowadniam Alex, że jest malutkim karzełkiem niezdolnym do pokonania własnego brata. 
            Śmiech, śmiech, śmiech. 
            Dosyć tego - pomyślała, odepchnęła go i chwilę potem Jacob leżał na śnieżnobiałym dywanie obok kanapy. 
            - Nigdy więcej nie będziesz nazywał mnie karłem - odparła i wstała z kanapy, a brat wydał z siebie cichy jęk. 
            - Lepiej z nią nie zadzieraj - odezwał się, najwyraźniej, rozbawiony sytuacją ojciec - jest dokładnie jak mama, na zewnątrz groźna jak tygrys, ale w środku delikatna jak jedwab. Takie są najcenniejsze - przytulił córkę, która właśnie przechodziła obok.
            - Dziękuję - odpowiedziała. 
            - Hej, potrzebujecie coś do jedzenia? Jadę zaraz do centrum, muszę załatwić kilka spraw, przywiozę zakupy i jadę dalej, a wrócę dopiero w nocy. 
            - Kup mi czekoladę - powiedziała Alex - karmelową, wiesz jaką. 
            - O, a mi kup piwo, dzisiaj przyjdzie kilku kumpli, wiesz taka mała impreza na pożegnanie wakacji - Jacob puścił oko do taty, ale ten nie był zbyt zadowolony. 
            - Jakoś nic nie słyszałem, żebyś mi coś na ten temat mówił - odparł. 
            - Wiem, ale to było ustalane spontanicznie, nie gniewaj się. 
            - Dobra, masz szczęście, że mama jeszcze nie wróciła, bo by na pewno nie pozwoliła. Jakie piwo chcesz?
            Na twarzy Jacoba pojawił się dziękczynny uśmiech. Alex przewróciła oczami. Kolejny wieczór z samymi mężczyznami, cudownie - pomyślała i wsypała cukier do herbaty, która już praktycznie wystygła. 


            Ściana pokoju Alex drżała od głośnej muzyki, rozmów i śmiechów ponad dziesięciu dziewiętnastoletnich mężczyzn. Czy oni mogliby się trochę uciszyć? - pomyślała i przygniotła sobie głowę poduszą, żeby zagłuszyć hałas. Nie pomogło. Nie miała nic przeciwko, że świętują ostatni dzień wolnego, ale mogliby przynajmniej ściszyć muzykę. 
            Spojrzała na zegarek stojący na szafce nocnej obok łóżka. 
            21:36. 
            Cholera.
            Wstała, ale prawie od razu potem usiadła, bo zrobiła to za szybko. Po chwili doszła do siebie i wypadła na korytarz. Przeszła na jego drugi koniec, zapukała, jednak nikt nie odpowiedział. Było za głośno. 
            Dziewczyno jesteś we własnym domu, możesz robić co chcesz - popukała się w głowę, chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć... 
            - ALEX! - powitał ją okrzyk wszystkich chłopców w pokoju. Muzyka jakby nagle ucichła, każdy z imprezowiczów trzymał butelkę piwa w ręku, na komputerze otwarty był Facebook, a w koncie pod oknem rozwalona była sterta brudnych ręczników, które kiedyś były białe. Jacob podszedł do siostry i objął ją ramieniem. 
            - No proszę! - wykrzyknął - Alex postanowiła do nas wreszcie dołączyć! Dajcie piwo, trzeba ją tu dobrze ugościć! 
            - Nie, nie, nie - zaprotestowała - nie przyszłam tu, żeby się z wami bawić, tylko... 
            - Oj, nie gadaj! - powiedział jeden chłopaków, który siedział na kanapie - zostań z nami, zabaluj trochę! 
            Reszta zaczęła potakiwać, a Alex poczuła coś zimnego w dłoni. Butelka jej ulubionego piwa, które tak bardzo lubiła. Popatrzyła po błagalnych minach chłopców, znali ją bardzo dobrze, nie potrafiłaby im odmówić. Tak dawno nie byłaś na żadnej imprezie, a teraz masz ją pod nosem - podpowiadał jej jakiś głosik w głowie. Popatrzyła na brata, w jego głębokie błękitne oczy, które zdawały się mówić: przyda ci się. 
            Szybka decyzja. 
            - To co chłopcy - zaczęła - balujemy do rana! 
            Okrzyki radości, zdawało się, że wypełniły cały dom. Podeszli do niej i zaczęli jej dziękować oraz puszczać teksty typu "dobrze cie znowu widzieć". W sumie mieli racje, dawno nie widziała się z tymi chłopcami, a spędziła już z nimi nie jedne wakacje. Patrząc na twarze każdego z nich miała przed oczami poszczególne wspomnienia z nimi związane. 
            - Wyładniałaś - usłyszała głęboki, tajemniczy głos za swoimi plecami. 
            - Nie wierzę...
           A jednak stał tu, przed nią, żywy, z tym swoim łobuzerskim uśmieszkiem. Michael Picklenose cieszył się jakby znalazł sto funtów na chodniku. Zarzucał gęstymi brązowymi włosami, jak w reklamie jakiegoś szamponu. Doszła do wniosku, że kiedyś robiło to na niej wrażenie, ale teraz wydawało się jej to denerwujące. Jednak Alex zrobiło się gorąco, oblała się rumieńcem, a jego to jeszcze bardziej ucieszyło. 
            - Uwierz, to się dzieje naprawdę. 
            - Nie wiedziałam, że tu jesteś - powiedziała pełna zdziwienia. 
            Westchnął. Teraz jemu twarz poczerwieniała i jakby trochę się speszył. 
            - Bo wiesz... Mnie nie miało tu być. Zapytałem Jacoba w ostatniej chwili czy mógłbym wpaść, pod pretekstem, że nie mam co robić ostatniego dnia wakacji. A tak naprawdę... - wbił zielone oczy w podłogę, oczy, które Alex tak dobrze znała - jestem tu bo chciałem z tobą porozmawiać. Wyjaśnić wszystko. 
            - Nie mamy o czym rozmawiać. 
            - Ale Alex, posłuchaj...
            - Nie, to ty posłuchaj. To wszystko co działo się w przeszłości nie ma dla mnie jakiegokolwiek znaczenia. Sam zadecydowałeś, żeby to skończyć, a teraz przychodzisz tutaj, bo co? Powiedz mi co chcesz osiągnąć? 
            - Chcę do ciebie wrócić. Kocham cie, nigdy nie przestałem, nawet wtedy...
            - Jezu, Michael przestań! Osiem miesięcy związku, i twoja zdrada miesiąc temu, dobiły mnie tak, że od tamtego czasu do teraz nie wystawiłam nosa za drzwi. A ty teraz mówisz mi, że mnie kochasz. Pomyśl sobie, jak ja się czuję? - łzy zaczęły ściekać jej po policzkach. Nie powiedziała nic więcej, bo zaczęła się nimi dławić. 
             Wybiegła z pokoju, nadal trzymała piwo w ręce, które prawie się wylało kiedy wpadła do pokoju w histerii. Odstawiła niedbale butelkę nienapoczętego napoju na szafkę nocną i padła na łóżko. Zalała ją fala wspomnień, a z nią łzy, ból i mnóstwo smarków z nosa. Pragnęła teraz tylko jednej rzeczy. Jak każda mała dziewczynka, chciała przytulić się do mamy, wypłakać się, a potem zasnąć podczas bajki, którą sama wymyślała na bieżąco. 
              Ale mamy nie było. Siedzi sobie na Kubie i zabawia się w najlepsze pod pretekstem "delegacji" w pracy. Nie pozostaje jej nic innego, jak tylko przytulić się do pluszowego misia, którego dostała na piąte urodziny i modlić się, aby Michael jak najszybciej zniknął z jej życia.


              Puk, puk. 
              - Kto to? - zapytała ochrypłym głosem Alex. 
              - Jacob, mogę wejść? 
              - Mhm. 
              Ostrożnie otworzył drzwi jakby bał się, że coś zza nich wyskoczy, a gdy już się upewnił i zobaczył siostrę w takim stanie, podbiegł do łóżka i złapał ją za ręce. 
              - Alex, co się stało? - zapytał z troską. Siostra pociągnęła nosem.
              - Michael...
              Jacob nic nie odpowiedział. Nawet nie pytał o co dokładnie chodzi, bo o wszystkim wiedział, dlatego wystarczyło jedno słowo. Jego twarz skamieniała, siedział przez sekundy w bezruchu, jak posąg, lecz po chwili podniósł Alex tak, żeby siedziała i wziął ją w objęcia. Dziewczyna zachowywała się jak szmaciana lalka, zupełnie jakby wypruli z niej wszystko, co jest w środku i wypchali wielką ilością waty, która z każdym najmniejszym ruchem ulatywała. Poczuła ciepło bijące od brata i wtuliła się w niego mocniej. 











To pierwszy rozdział bardzo rozbudowanej historii, proszę piszcie czy wam się podoba i czy mam pisać dalej :)